niedziela, 29 września 2013

Rozdział 4

Obudził ją palący ból w całym ciele i intensywny zapach lasu. Z trudem otworzyła oczy i po chwili zorientowała się, że leży na ziemi, w Zakazanym Lesie, cała we krwi. Wytężyła pamięć i jak przez mgłę przypomniała sobie atak wielkiego, dzikiego wilka, a później odgłos rozrywanych szat. Ostrożnie się poruszyła i musiała zagryźć wargi by nie zacząć krzyczeć z bólu. Starając się ignorować palące uczucie, podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na swoje ciało. Całe ramiona i barki miała w ranach, tak samo jak biodra, brzuch i, jak podejrzewała, plecy. Na nogach widniało tylko parę krótkich nacięć, ale nie sprawiało to, że mniej bolały. Mimo rwącego bólu, wszystko było wyraźniejsze, każdy szmer, każdy zapach, każdy powiew. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje i była przerażona, a poczucie dezorientacji tylko wzmacniało strach. Poczuła na policzkach gorące  łzy i z jękiem położyła się na ziemi, krzywiąc się, gdy jej poranione plecy dotknęły twardej ziemi. Zamknęła oczy i odcięła się od wszystkiego, chcąc zapomnieć o bólu. Nie wiedziała ile minęło czasu, ale poczuła, że może głębiej odetchnąć, a mgiełka cierpienia spowijająca jej umysł, zaczyna blednąć. Niepewnie podniosła głowę i ze zdumieniem zrozumiała, że może się poruszyć. Ponownie usiadła i zaczęła z zafascynowaniem wpatrywać się w gojące się rany. Po kilkunastu minutach na miejscu otwartych cięć widniały wąskie, srebrne blizny, prawie całkiem zlewające się z jej bladą skórą. Delikatnie uniosła rękę ale zamiast fali okropnego bólu, poczuła dziwną siłę. Z nową energią zerwała się z miejsca i rozciągnęła mięśnie, które nagle zaczęły drgać pod skórą. Czuła się niewyobrażalnie silna i pełna energii, która wydawała się płynąć trochę z niej samej, a trochę z otaczającego ją lasu. Dalej była zdezorientowana, to uczucie nawet się nasiliło, ale jej umysł zaczął je ignorować. Rozejrzała się wokół siebie, czując jak jej umysł zaczyna pracować, a wydarzenia z poprzedniej nocy znikają z jej pamięci. Miała już lekkie podejrzenia co do tego, co się stało, ale na razie nie chciała dopuszczać do siebie takiego scenariusza. Teraz miała ważniejsze sprawy, takie jak dotarcie do Hogwartu i zmierzenie się z gniewem nauczycieli. Było już dobrze po obiedzie, niebo przybrało barwę fioletów i pomarańczy, a powietrze stało się bardziej chłodne. Liście powoli opadały na ziemię, tworząc wielokolorowy dywan na ścieżkach, a zwierzęta zaczęły przygotowywać się do zimy. Idąc przez las, w głowie Hermiony szeptał cichy głosik, który kazał jej biec między drzewami na czterech łapach i nie myśleć o niczym. Starannie jednak go tłamsiła, nie chcąc zrobić niczego głupiego, a ogólne zdezorientowane nie polepszało jej sytuacji. Starała się myśleć logicznie, tak jak robiła to całe życie, le wątpliwości i kawałki książek wkradały się nieproszone do jej umysłu, niszcząć kruszy i ulotny spokój wewnętrzny dziewczyny. W tamtym momencie żałowała, iż przeczytała tyle książek na różne tematy, w tym dzieła o likantropii. Racjonalna część jej umysłu głośno i wyraźnie stwierdziła, że bestia która ją zaatakowała była wilkołakiem i przeniosła na nią przekleństwo, ale jej serce nie chciało przyjąć tego do wiadomości. No bo jak miała zaakceptować to, że stała się potworem, który podczas każdej pełni przyjmował postać wilka? Bała się samej siebie, ale nie chciała dać się ponieść temu uczuciu, pamiętając, że wszystkie gwałtowniejsze emocje wywołują zwierzę. Z ulgą dotarła do granicy Zakazanego Lasu ale dopiero tam zorientowała się, że jest cała zakrwawiona i nie może tak wyjść do ludzi. Skręciła więc w lewo i ominęła Błonia szerokim łukiem, by wyjść tuż obok tajnego wejścia, o którym pisał jej ojciec. Rozglądając się wokół siebie dotarła do zamku i prześlizgnęła się przez wąskie przejście. Mały korytarz ciągnął się w dół, do lochów i po kilkunastu minutach dotarła do tego głównego. Starając się pozostać niezauważoną, przemknęła przez kilometry lochów i dopadła zaczarowanej ściany. Szepnęła hasło, a mur odsłonił przejście do Pokoju Wspólnego. Gdy tylko weszła, padły na nią spojrzenia chyba wszystkich przebywających tam Ślizgonów, ale zignorowała je i po chwili nikt się nią nie interesował. Tacy byli wychowankowie Domu Węża : szanujący swoich i mimo często niezdrowej ciekawości, bez problemu odwracali głowę gdy trzeba. Nie niepokojona przez nikogo weszła do dormitorium i od razu skierowała się do łazienki. Zrzuciła brudne i porwane ciuchy, puściła gorącą wodę i weszła pod prawie wrzący strumień. Jęknęła czując ostre strumienie na obolałym ciele ale wytrwale stała pod wodą, chcąc zmyć całą krew i brud. Po pół godzinie wyszła i stanęła przed lustrem, by obserwować jak siniaki blakną i przybierają kolor jej bladej skóry. To było niesamowite doświadczenie, zwłaszcza, że jeszcze godzinę wcześniej, cała była poobijana i pokrwawiona. Z jej długich włosów kapała woda, pod oczami miała cienie - skutki ostatniej nocy, ale czuła się wypoczęta i pełna energii. Sięgnęła po ręcznik i weszła do dormitorium w poszukiwaniu ubrań. Natrafiła tam na 3 pary zdezorientowanych oczu ale celowo je zignorowała i spokojnie podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej luźne spodnie i bluzę, rzuciła przeciągłe spojrzenie swoim współlokatorkom i zniknęła za drzwiami, udając że nie zauważyła ostentacyjnego skrzywienia jednej z nich. Szybko się przebrała, założyła buty i wyszła z dormitorium, kierując się do gabinetu Opiekuna Slytherinu. Musiała wyjaśnić sprawę ze szlabanem i odzyskać różdżkę, a jedynym sposobem by osiągnąć to legalnie i bez łamania regulaminu, była pomoc Snape'a. Zapukała delikatnie i usłyszała lodowate :
 - Wlazł!
Przybrała maskę obojętności i spokojnie weszła do pomieszczenia. Było utrzymanie w czerni i zieleni ale liczne książki i ciemne regały sprawiały, że gabinet nie był surowy. Jeśli Snape zdziwił się na jej widok, nie dał tego po sobie poznać i tylko uniósł brwi.
 - Panna Granger... Myślałem nad szlabanem ale nie wyglądasz na taką co bez powodu znika. - powiedział w końcu i spojrzał na nią z lekkim zaciekawieniem.
- Czyli miałam rację... - mruknęła do siebie dziewczyna i dodała normalnie, ignorując pytające spojrzenie profesora. - McGonagall dała mi szlaban. - oznajmiła po prostu.
- Niby kiedy? - spytał sceptycznie. 
- Wczoraj wieczorem, wyprawę do Zakazanego Lasu. - wyjaśniła chłodno, przybierając postawę pani świata.
 Snape uniósł brew i splótł ręce pod brodą. Dziewczyna tylko wyruszyła ramionami i zaczęła ostentacyjnie oglądać gabinet. Mężczyzna westchnął ciężko i przymknął oczy. Do tej.dziewczyny nie miał ani cierpliwości, ani siły. Na dodatek przypominała mu kogoś i to bardzo, ale nadal nie wiedział kogo. Teraz mówiła, że najbardziej przestrzegająca regulamin osoba w zamku, dała jej tak poważny szlaban, bez przeanalizowania tego z dyrektorem. Było to bardzo poważne oskarżenie, mógł jednak to sprawdzić. Spojrzał jej w oczy i delikatnie napadł na jej umysł. Natychmiast napotkał złote, świecące oczy i ciche warczenie. Hermiona otworzyła szeroko oczy, natychmiast je zamknęła i głęboko odetchnęła. Warczenie i ucichło, a w jego umyśle pojawiły się obrazy. Widziała ją, siedzącą w oknie i późniejsze spotkanie McGonagall. Zacisnął usta i wyszedł z jej umysłu. Dziewczyna popatrzyła na niego morderczo i zacisnęła dłonie w pięści. 
 - Wygląda na to, że miała pani rację. Pójdę i porozmawiam z profesor McGonagall, a po różdżkę zapraszam na śniadaniu. - oznajmił jej lodowato i gestem wyprosił z gabinetu.
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem i szybkim krokiem skierowała do Pokoju Wspólnego. Tam usiadła z książką w ręku i zatopiła się w lekturze. 

                                                                               *

 Następnego dnia Snape oddał jej różdżkę i poinformował, że nikt nie będzie dociekał gdzie była całą noc, a ona nie powie nikomu o szlabanie. McGonagall zaczęła ją ignorować, inni nauczyciele traktowali normalnie, a Theodor nawet nie spytał o nocną nieobecność. Dni mijały niepostrzeżenie, Hermiona najwięcej czasu spędzała w bibliotece i na błoniach z Nottem, który stał się kimś bliższym niż ktokolwiek w jej życiu. Nadal się nie odkrywała, ale chłopiec szanował prywatność koleżanki i nie naciskał. Nim się obejrzała, były 2 dni do pełni i dopiero wtedy zaczęła tak naprawdę odczuwać skutki ugryzienia. Zmysły wyostrzyły się boleśnie, nie mogła spać, w nocy kryła się by nie dosięgło jej światło księżyca. Mięśnie zaczęły ją boleć, stała się wyjątkowo drażliwa i nieprzyjemna, a najgorsza była świadomość innej istoty w jej umyśle. Wilk dawał o sobie znać, często w sytuacjach pełnych emocji i kontrolowanie odruchów stało się dla Hermiony bardzo trudne. Theodor taktownie milczał, podczas gdy ona walczyła o kontrolę, a potem zachowywał się, jakby nic się nie stało. Dzięki temu uświadomiła sobie, że ten chudy, blady chłopak, znaczy dla niej więcej niż ktokolwiek, kiedykolwiek w jej życiu. Siedziała na łóżku, starając się odnaleźć w sobie odwagę na wyjście do lasu, w zapadającą noc. Nagle zerwała się z miejsca, chwyciła długą szatę, schowała różdżkę i wymknęła się z dormitorium. Po pół godzinie szybkiego marszu stanęła na dużej, ukrytej w głębi lasu polanie. Dążąc z zimna rozebrała się i schowała ubranie w pustym drzewie. Zamknęła oczy i czekała, a gdy poczuła energię wzbierającą się w jej ciele, otworzyła je. Były teraz złote i świecące, a srebrne promienie księżyca, rozświetliły je jeszcze bardziej. Wzięła głęboki wdech i wtedy się zaczęło. Palce i paznokcie wydłużyły się nienaturalnie, przyjmując postać szponów, kręgosłup wygiął się gwałtownie, a wraz z rozrywającym bólem, kości zaczęły zmieniać kształt. Jej czaszka wydłużyła się mocno, przyjmując kształt pyska, z którego szczerzyły się ostre jak sztylety kły. Długie włosy przylgnęły do jej ciała, które natychmiast porosło gęstym, ciemnobrązowym futrem. Ręce o nogi przeobraziły się w łapy, a okropny ból w dolnej części pleców oświadczył, że kość ogonowa przemieniła się w swoją pierwotną formę - ogon. W końcu, ludzki krzyk zmienił się w potworne wycie, a otępiała z bólu bestia, chwiejnie podniosła się na łapy. W jej umyśle tłukło się wiele myśli, lecz żadna nie miała sensu dla dzikiego wilka. Instynkt przejął kontrolę i nocne powietrze spotkało się z głośnym, smętnym wyciem, samotnej wilczycy.

                                                                               *
 Gdy odzyskała świadomość, leżała w zimnej, wręcz lodowatej wodzie, na gładkich kamieniach, a niebo powoli stawało się jasnoniebieskie. Niepewnie poruszyła głową, a jej ciało przeszył znajomy ból. W ustach czuła metaliczny smak krwi, a najbardziej bolało ją lewe ramię, więc z wahaniem spojrzała w tamtym kierunku. Przez dłuższą chwilę tępo wpatrywała się w wystającą ze skóry kość. Krew przestała już spływać i Hermiona wiedziała, że rana niedługo się zasklepi. Do tego czasu musiała odpowiednio ustawić kość, by dobrze się wzrosła. Nie wiedziała tylko czy da radę, jako że całe ciało miała w ranach. Ranach, które sama sobie zadała... Zabrała się w sobie, zacisnęła zęby i szybkim ruchem wsunęła kość na miejsce. Natychmiast opadła w wodę, gdy ból pozbawił ją możliwości ruchu i myślenia. Łzy pociekły jej po policzkach ale zorientowała się o tym gdy zaczęły wsiąkać w jej włosy. Chciała się zezłościć, ale nawet nie miała na to siły, więc po prostu zamknęła oczy i pozwoliła minutom płynąć. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy w końcu poczuła znajome mrowienie zasklepianych ran. Ostrożnie poruszyła głową i spojrzała na siebie, po czym z niemałym trudem wstała. Wszystko nadaj ją bolało, mięśnie piekły żywym ogniem, ale dało się to przeżyć. Westchnęła i spojrzała na wstające słońce. Z tego co się orientowała, było przed siódmą, więc powoli i niepewnie wyszła z lodowatego strumienia. Natychmiast owiało ją zimne powietrze, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, ale dzielnie utrzymała się na nogach i rozejrzała wokół siebie. Ze zdziwieniem, ale i smutkiem oglądała ślady pazurów na sąsiednich drzewach, głębokie bruzdy w ziemi i płytkie zagłębienia w kształcie szponów, wyrzeźbione w kamieniach. Pierwsza pełnie była tym samym pierwszym koszmarem, który będzie się powtarzał. Zrezygnowana wspięła się na kamienie i stanęła na twardej ziemi, po czym niepewnie zaczęła węszyć. Natychmiast natrafiła na swój, lekko zmieniony zapach więc skierowała się w tamtym kierunku. Po kilkunastu minutach wyszła na 'swoją' polankę i z ulgą założyła na siebie ciepłe ubrania i owinęła się grubą szatą. Strzepnięciem palców wysuszyła długie włosy i ruszyła w stronę zamku. Była obolała i zmęczona ale założyła maskę obojętności i spokojnie wślizgnęła się do dormitorium. Na jej szczęście, jej współlokatorki jeszcze spały, więc bez nerwów spakowała torbę i rzuciła się na miękkie łóżko. Aż jęknęła, czując miękkość materaca na obolałym ciele i delikatnie przekręciła się na bok. Z letargu wyrwały ją rozmowy dziewczyn więc podniosła się do pozycji siedzącej, z zadowoleniem rejestrując poprawę stanu mięśni. Młode Ślizgonki spojrzały na nią z ciekawością, ale ona tylko prychnęła, chwyciła torbę i wyszła z dormitorium. W Pokoju Wspólnym spotkała Theodora, który uśmiechnął się do niej kącikiem ust i razem poszli na śniadanie. Dziewczyna, tknięta przeczuciem spojrzała na stół nauczyciela i natychmiast wyłapała dziwne zachowanie profesora Quirrell'a. Delikatnie zaatakowała jego myśli i natychmiast natrafiła na potężną barierę. Błyskawicznie odwróciła się z powrotem do stołu, gdy mężczyzna rozglądał się po sali. 

                                                                        *

Dni mijały szybko, Hermiona zdobyła Mapę Huncwotów i jeszcze bardziej zbliżyła się do Theodora. Było jej z nim dobrze, po raz pierwszy w życiu, ktoś się nią przejmował, a musiała przyznać, że czuła się miło. Pod koniec października, gdy zbliżała się pełnia ona i Nott zauważyli dziwne zachowanie zarówno profesora OPCM, jak i 'Srebrnej Trójcy Slytherinu' : Dracona, Harry'ego i Blaise'a. Zaczęli więc węszyć wokół kolegów z domu i dowiedzieli się wiele ciekawych rzeczy, o zwierzęciu na trzecim piętrze, Nicolasie Flamelu i zwierciadle Ain Eingarp. Tuż przed pełnią podczas Nocy Duchów, nauczyciel OPCM zniknął, a Dumbledore oznajmił, że znalazł nowego profesora, który miał pojawić się w zamku tuż po święcie. Podczas pełni Hermiona powtórzyła swoje działania sprzed miesiąca i znów obudziła się w potoku. Jednak tym razem, gdy weszła do Wielkiej Sali, czekał ją szok.
- To niemożliwe. - wyszeptała, patrząc na smukłego, wysokiego mężczyznę o złotobrązowyh włosach.

_________________________________________________________________________________

Ten rozdział to kompletna porażka, ale musiałam coś dodać, a pomysły na następną część wręcz rozsadzają mi czaszkę, wiec naskrobałam to coś i dodaję. Wiem, że znów nawaliłam, ale nie mam siły się tłumaczyć. Do następnego.
Całuję
Kath<3