niedziela, 29 września 2013

Rozdział 4

Obudził ją palący ból w całym ciele i intensywny zapach lasu. Z trudem otworzyła oczy i po chwili zorientowała się, że leży na ziemi, w Zakazanym Lesie, cała we krwi. Wytężyła pamięć i jak przez mgłę przypomniała sobie atak wielkiego, dzikiego wilka, a później odgłos rozrywanych szat. Ostrożnie się poruszyła i musiała zagryźć wargi by nie zacząć krzyczeć z bólu. Starając się ignorować palące uczucie, podniosła się do pozycji siedzącej i spojrzała na swoje ciało. Całe ramiona i barki miała w ranach, tak samo jak biodra, brzuch i, jak podejrzewała, plecy. Na nogach widniało tylko parę krótkich nacięć, ale nie sprawiało to, że mniej bolały. Mimo rwącego bólu, wszystko było wyraźniejsze, każdy szmer, każdy zapach, każdy powiew. Nie miała pojęcia co się z nią dzieje i była przerażona, a poczucie dezorientacji tylko wzmacniało strach. Poczuła na policzkach gorące  łzy i z jękiem położyła się na ziemi, krzywiąc się, gdy jej poranione plecy dotknęły twardej ziemi. Zamknęła oczy i odcięła się od wszystkiego, chcąc zapomnieć o bólu. Nie wiedziała ile minęło czasu, ale poczuła, że może głębiej odetchnąć, a mgiełka cierpienia spowijająca jej umysł, zaczyna blednąć. Niepewnie podniosła głowę i ze zdumieniem zrozumiała, że może się poruszyć. Ponownie usiadła i zaczęła z zafascynowaniem wpatrywać się w gojące się rany. Po kilkunastu minutach na miejscu otwartych cięć widniały wąskie, srebrne blizny, prawie całkiem zlewające się z jej bladą skórą. Delikatnie uniosła rękę ale zamiast fali okropnego bólu, poczuła dziwną siłę. Z nową energią zerwała się z miejsca i rozciągnęła mięśnie, które nagle zaczęły drgać pod skórą. Czuła się niewyobrażalnie silna i pełna energii, która wydawała się płynąć trochę z niej samej, a trochę z otaczającego ją lasu. Dalej była zdezorientowana, to uczucie nawet się nasiliło, ale jej umysł zaczął je ignorować. Rozejrzała się wokół siebie, czując jak jej umysł zaczyna pracować, a wydarzenia z poprzedniej nocy znikają z jej pamięci. Miała już lekkie podejrzenia co do tego, co się stało, ale na razie nie chciała dopuszczać do siebie takiego scenariusza. Teraz miała ważniejsze sprawy, takie jak dotarcie do Hogwartu i zmierzenie się z gniewem nauczycieli. Było już dobrze po obiedzie, niebo przybrało barwę fioletów i pomarańczy, a powietrze stało się bardziej chłodne. Liście powoli opadały na ziemię, tworząc wielokolorowy dywan na ścieżkach, a zwierzęta zaczęły przygotowywać się do zimy. Idąc przez las, w głowie Hermiony szeptał cichy głosik, który kazał jej biec między drzewami na czterech łapach i nie myśleć o niczym. Starannie jednak go tłamsiła, nie chcąc zrobić niczego głupiego, a ogólne zdezorientowane nie polepszało jej sytuacji. Starała się myśleć logicznie, tak jak robiła to całe życie, le wątpliwości i kawałki książek wkradały się nieproszone do jej umysłu, niszcząć kruszy i ulotny spokój wewnętrzny dziewczyny. W tamtym momencie żałowała, iż przeczytała tyle książek na różne tematy, w tym dzieła o likantropii. Racjonalna część jej umysłu głośno i wyraźnie stwierdziła, że bestia która ją zaatakowała była wilkołakiem i przeniosła na nią przekleństwo, ale jej serce nie chciało przyjąć tego do wiadomości. No bo jak miała zaakceptować to, że stała się potworem, który podczas każdej pełni przyjmował postać wilka? Bała się samej siebie, ale nie chciała dać się ponieść temu uczuciu, pamiętając, że wszystkie gwałtowniejsze emocje wywołują zwierzę. Z ulgą dotarła do granicy Zakazanego Lasu ale dopiero tam zorientowała się, że jest cała zakrwawiona i nie może tak wyjść do ludzi. Skręciła więc w lewo i ominęła Błonia szerokim łukiem, by wyjść tuż obok tajnego wejścia, o którym pisał jej ojciec. Rozglądając się wokół siebie dotarła do zamku i prześlizgnęła się przez wąskie przejście. Mały korytarz ciągnął się w dół, do lochów i po kilkunastu minutach dotarła do tego głównego. Starając się pozostać niezauważoną, przemknęła przez kilometry lochów i dopadła zaczarowanej ściany. Szepnęła hasło, a mur odsłonił przejście do Pokoju Wspólnego. Gdy tylko weszła, padły na nią spojrzenia chyba wszystkich przebywających tam Ślizgonów, ale zignorowała je i po chwili nikt się nią nie interesował. Tacy byli wychowankowie Domu Węża : szanujący swoich i mimo często niezdrowej ciekawości, bez problemu odwracali głowę gdy trzeba. Nie niepokojona przez nikogo weszła do dormitorium i od razu skierowała się do łazienki. Zrzuciła brudne i porwane ciuchy, puściła gorącą wodę i weszła pod prawie wrzący strumień. Jęknęła czując ostre strumienie na obolałym ciele ale wytrwale stała pod wodą, chcąc zmyć całą krew i brud. Po pół godzinie wyszła i stanęła przed lustrem, by obserwować jak siniaki blakną i przybierają kolor jej bladej skóry. To było niesamowite doświadczenie, zwłaszcza, że jeszcze godzinę wcześniej, cała była poobijana i pokrwawiona. Z jej długich włosów kapała woda, pod oczami miała cienie - skutki ostatniej nocy, ale czuła się wypoczęta i pełna energii. Sięgnęła po ręcznik i weszła do dormitorium w poszukiwaniu ubrań. Natrafiła tam na 3 pary zdezorientowanych oczu ale celowo je zignorowała i spokojnie podeszła do szafy. Wyciągnęła z niej luźne spodnie i bluzę, rzuciła przeciągłe spojrzenie swoim współlokatorkom i zniknęła za drzwiami, udając że nie zauważyła ostentacyjnego skrzywienia jednej z nich. Szybko się przebrała, założyła buty i wyszła z dormitorium, kierując się do gabinetu Opiekuna Slytherinu. Musiała wyjaśnić sprawę ze szlabanem i odzyskać różdżkę, a jedynym sposobem by osiągnąć to legalnie i bez łamania regulaminu, była pomoc Snape'a. Zapukała delikatnie i usłyszała lodowate :
 - Wlazł!
Przybrała maskę obojętności i spokojnie weszła do pomieszczenia. Było utrzymanie w czerni i zieleni ale liczne książki i ciemne regały sprawiały, że gabinet nie był surowy. Jeśli Snape zdziwił się na jej widok, nie dał tego po sobie poznać i tylko uniósł brwi.
 - Panna Granger... Myślałem nad szlabanem ale nie wyglądasz na taką co bez powodu znika. - powiedział w końcu i spojrzał na nią z lekkim zaciekawieniem.
- Czyli miałam rację... - mruknęła do siebie dziewczyna i dodała normalnie, ignorując pytające spojrzenie profesora. - McGonagall dała mi szlaban. - oznajmiła po prostu.
- Niby kiedy? - spytał sceptycznie. 
- Wczoraj wieczorem, wyprawę do Zakazanego Lasu. - wyjaśniła chłodno, przybierając postawę pani świata.
 Snape uniósł brew i splótł ręce pod brodą. Dziewczyna tylko wyruszyła ramionami i zaczęła ostentacyjnie oglądać gabinet. Mężczyzna westchnął ciężko i przymknął oczy. Do tej.dziewczyny nie miał ani cierpliwości, ani siły. Na dodatek przypominała mu kogoś i to bardzo, ale nadal nie wiedział kogo. Teraz mówiła, że najbardziej przestrzegająca regulamin osoba w zamku, dała jej tak poważny szlaban, bez przeanalizowania tego z dyrektorem. Było to bardzo poważne oskarżenie, mógł jednak to sprawdzić. Spojrzał jej w oczy i delikatnie napadł na jej umysł. Natychmiast napotkał złote, świecące oczy i ciche warczenie. Hermiona otworzyła szeroko oczy, natychmiast je zamknęła i głęboko odetchnęła. Warczenie i ucichło, a w jego umyśle pojawiły się obrazy. Widziała ją, siedzącą w oknie i późniejsze spotkanie McGonagall. Zacisnął usta i wyszedł z jej umysłu. Dziewczyna popatrzyła na niego morderczo i zacisnęła dłonie w pięści. 
 - Wygląda na to, że miała pani rację. Pójdę i porozmawiam z profesor McGonagall, a po różdżkę zapraszam na śniadaniu. - oznajmił jej lodowato i gestem wyprosił z gabinetu.
Hermiona uśmiechnęła się pod nosem i szybkim krokiem skierowała do Pokoju Wspólnego. Tam usiadła z książką w ręku i zatopiła się w lekturze. 

                                                                               *

 Następnego dnia Snape oddał jej różdżkę i poinformował, że nikt nie będzie dociekał gdzie była całą noc, a ona nie powie nikomu o szlabanie. McGonagall zaczęła ją ignorować, inni nauczyciele traktowali normalnie, a Theodor nawet nie spytał o nocną nieobecność. Dni mijały niepostrzeżenie, Hermiona najwięcej czasu spędzała w bibliotece i na błoniach z Nottem, który stał się kimś bliższym niż ktokolwiek w jej życiu. Nadal się nie odkrywała, ale chłopiec szanował prywatność koleżanki i nie naciskał. Nim się obejrzała, były 2 dni do pełni i dopiero wtedy zaczęła tak naprawdę odczuwać skutki ugryzienia. Zmysły wyostrzyły się boleśnie, nie mogła spać, w nocy kryła się by nie dosięgło jej światło księżyca. Mięśnie zaczęły ją boleć, stała się wyjątkowo drażliwa i nieprzyjemna, a najgorsza była świadomość innej istoty w jej umyśle. Wilk dawał o sobie znać, często w sytuacjach pełnych emocji i kontrolowanie odruchów stało się dla Hermiony bardzo trudne. Theodor taktownie milczał, podczas gdy ona walczyła o kontrolę, a potem zachowywał się, jakby nic się nie stało. Dzięki temu uświadomiła sobie, że ten chudy, blady chłopak, znaczy dla niej więcej niż ktokolwiek, kiedykolwiek w jej życiu. Siedziała na łóżku, starając się odnaleźć w sobie odwagę na wyjście do lasu, w zapadającą noc. Nagle zerwała się z miejsca, chwyciła długą szatę, schowała różdżkę i wymknęła się z dormitorium. Po pół godzinie szybkiego marszu stanęła na dużej, ukrytej w głębi lasu polanie. Dążąc z zimna rozebrała się i schowała ubranie w pustym drzewie. Zamknęła oczy i czekała, a gdy poczuła energię wzbierającą się w jej ciele, otworzyła je. Były teraz złote i świecące, a srebrne promienie księżyca, rozświetliły je jeszcze bardziej. Wzięła głęboki wdech i wtedy się zaczęło. Palce i paznokcie wydłużyły się nienaturalnie, przyjmując postać szponów, kręgosłup wygiął się gwałtownie, a wraz z rozrywającym bólem, kości zaczęły zmieniać kształt. Jej czaszka wydłużyła się mocno, przyjmując kształt pyska, z którego szczerzyły się ostre jak sztylety kły. Długie włosy przylgnęły do jej ciała, które natychmiast porosło gęstym, ciemnobrązowym futrem. Ręce o nogi przeobraziły się w łapy, a okropny ból w dolnej części pleców oświadczył, że kość ogonowa przemieniła się w swoją pierwotną formę - ogon. W końcu, ludzki krzyk zmienił się w potworne wycie, a otępiała z bólu bestia, chwiejnie podniosła się na łapy. W jej umyśle tłukło się wiele myśli, lecz żadna nie miała sensu dla dzikiego wilka. Instynkt przejął kontrolę i nocne powietrze spotkało się z głośnym, smętnym wyciem, samotnej wilczycy.

                                                                               *
 Gdy odzyskała świadomość, leżała w zimnej, wręcz lodowatej wodzie, na gładkich kamieniach, a niebo powoli stawało się jasnoniebieskie. Niepewnie poruszyła głową, a jej ciało przeszył znajomy ból. W ustach czuła metaliczny smak krwi, a najbardziej bolało ją lewe ramię, więc z wahaniem spojrzała w tamtym kierunku. Przez dłuższą chwilę tępo wpatrywała się w wystającą ze skóry kość. Krew przestała już spływać i Hermiona wiedziała, że rana niedługo się zasklepi. Do tego czasu musiała odpowiednio ustawić kość, by dobrze się wzrosła. Nie wiedziała tylko czy da radę, jako że całe ciało miała w ranach. Ranach, które sama sobie zadała... Zabrała się w sobie, zacisnęła zęby i szybkim ruchem wsunęła kość na miejsce. Natychmiast opadła w wodę, gdy ból pozbawił ją możliwości ruchu i myślenia. Łzy pociekły jej po policzkach ale zorientowała się o tym gdy zaczęły wsiąkać w jej włosy. Chciała się zezłościć, ale nawet nie miała na to siły, więc po prostu zamknęła oczy i pozwoliła minutom płynąć. Nie wiedziała ile czasu minęło, gdy w końcu poczuła znajome mrowienie zasklepianych ran. Ostrożnie poruszyła głową i spojrzała na siebie, po czym z niemałym trudem wstała. Wszystko nadaj ją bolało, mięśnie piekły żywym ogniem, ale dało się to przeżyć. Westchnęła i spojrzała na wstające słońce. Z tego co się orientowała, było przed siódmą, więc powoli i niepewnie wyszła z lodowatego strumienia. Natychmiast owiało ją zimne powietrze, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka, ale dzielnie utrzymała się na nogach i rozejrzała wokół siebie. Ze zdziwieniem, ale i smutkiem oglądała ślady pazurów na sąsiednich drzewach, głębokie bruzdy w ziemi i płytkie zagłębienia w kształcie szponów, wyrzeźbione w kamieniach. Pierwsza pełnie była tym samym pierwszym koszmarem, który będzie się powtarzał. Zrezygnowana wspięła się na kamienie i stanęła na twardej ziemi, po czym niepewnie zaczęła węszyć. Natychmiast natrafiła na swój, lekko zmieniony zapach więc skierowała się w tamtym kierunku. Po kilkunastu minutach wyszła na 'swoją' polankę i z ulgą założyła na siebie ciepłe ubrania i owinęła się grubą szatą. Strzepnięciem palców wysuszyła długie włosy i ruszyła w stronę zamku. Była obolała i zmęczona ale założyła maskę obojętności i spokojnie wślizgnęła się do dormitorium. Na jej szczęście, jej współlokatorki jeszcze spały, więc bez nerwów spakowała torbę i rzuciła się na miękkie łóżko. Aż jęknęła, czując miękkość materaca na obolałym ciele i delikatnie przekręciła się na bok. Z letargu wyrwały ją rozmowy dziewczyn więc podniosła się do pozycji siedzącej, z zadowoleniem rejestrując poprawę stanu mięśni. Młode Ślizgonki spojrzały na nią z ciekawością, ale ona tylko prychnęła, chwyciła torbę i wyszła z dormitorium. W Pokoju Wspólnym spotkała Theodora, który uśmiechnął się do niej kącikiem ust i razem poszli na śniadanie. Dziewczyna, tknięta przeczuciem spojrzała na stół nauczyciela i natychmiast wyłapała dziwne zachowanie profesora Quirrell'a. Delikatnie zaatakowała jego myśli i natychmiast natrafiła na potężną barierę. Błyskawicznie odwróciła się z powrotem do stołu, gdy mężczyzna rozglądał się po sali. 

                                                                        *

Dni mijały szybko, Hermiona zdobyła Mapę Huncwotów i jeszcze bardziej zbliżyła się do Theodora. Było jej z nim dobrze, po raz pierwszy w życiu, ktoś się nią przejmował, a musiała przyznać, że czuła się miło. Pod koniec października, gdy zbliżała się pełnia ona i Nott zauważyli dziwne zachowanie zarówno profesora OPCM, jak i 'Srebrnej Trójcy Slytherinu' : Dracona, Harry'ego i Blaise'a. Zaczęli więc węszyć wokół kolegów z domu i dowiedzieli się wiele ciekawych rzeczy, o zwierzęciu na trzecim piętrze, Nicolasie Flamelu i zwierciadle Ain Eingarp. Tuż przed pełnią podczas Nocy Duchów, nauczyciel OPCM zniknął, a Dumbledore oznajmił, że znalazł nowego profesora, który miał pojawić się w zamku tuż po święcie. Podczas pełni Hermiona powtórzyła swoje działania sprzed miesiąca i znów obudziła się w potoku. Jednak tym razem, gdy weszła do Wielkiej Sali, czekał ją szok.
- To niemożliwe. - wyszeptała, patrząc na smukłego, wysokiego mężczyznę o złotobrązowyh włosach.

_________________________________________________________________________________

Ten rozdział to kompletna porażka, ale musiałam coś dodać, a pomysły na następną część wręcz rozsadzają mi czaszkę, wiec naskrobałam to coś i dodaję. Wiem, że znów nawaliłam, ale nie mam siły się tłumaczyć. Do następnego.
Całuję
Kath<3

piątek, 30 sierpnia 2013

Rozdział 3

   Jeszcze nie zaczęło świtać, a Hermiona obudziła się sama z siebie. Już tak miała, że budziła się przed słońcem, więc wypoczęta wyskoczyła z łóżka. Z szafy wyjęła czarne spodnie, top i białą koszulę, oraz krawat w barwach Slytherinu, po czym skierowała się do łazienki. Umyła się, rozczesała włosy, ubrała się zapinając koszulę na trzy dolne guziki i wyszła z łazienki. Spakowała potrzebne książki trzymając się planu, dołożyła jeszcze jedną księgę o eliksirach, schowała różdżkę do futerału na udzie i zarzucając szatę, wyszła z sypialni. W drodze zawiązała niedbale krawat i skierowała się do Wieży Zachodniej, by poczytać w Sowiarni. Tam, usiadła na parapecie i zatopiła się w lekturze. Co pewien czas zerkała na słońce, nie chcąc spóźnić się na śniadanie i przed 8 schowała książkę do torby i zniknęła za drzwiami. Wślizgnęła się jak cień do Wielkiej Sali i usiadła na 'swoim' miejscu, chowając się w mroku. Nie wstydziła się, ani nie bała ale nie lubiła być w centrum uwagi. Wolała obserwować wszystko z boku, odnajdywać ludzkie słabości i potem się mścić za przykrości. Wiedziała, że może to zrobić jedną myślą, poleceniem i oni zwijali by się z bólu ale była bardziej kreatywna. Lubiła wielopoziomowe plany, które krok po kroku niszczyły człowieka. Takie, które mogła w każdej chwili przerwać lub coś zmienić. Jej rozmyślania przerwała smukła postać Theordora, która wślizgnęła się na miejsce obok niej.
- Cześć mała. - mruknął półprzytomny.
- Oberwałbyś za tą małą, ale zbyt żałośnie wyglądasz żeby cię jeszcze dobijać. - wysyczała kąśliwie dziewczyna, za co otrzymała łokieć w żebra.
- Co mamy pierwsze? -spytał, doprowadzając się do porządku.
- Transmutację.
- Jakoś nie lubię tej starej krowy. - powiedział poważnie, patrząć na nauczycielkę.
- Ja też, ale jeśli się nie pospieszysz, spóźnimy się na pierwszą lekcję i będziemy mięli katusze do końca roku. - ponagliła go dziewczyna i po 5 minutach wyszli z sali, kierując się do klasy Transmutacji.
Tam stanęli pod drzwiami, razem z innymi czekając na nauczycielkę. Oboje pogrążyli się w rozmyślaniach i panowała między nimi cisza, która nie była niezręczna. Oboje nie lubili zbyt dużo mówić, a rozmowa o niczym była bez sensu. Tak więc Hermiona zatopiła się w cudzych myślach, by wysłuchiwać obelgi pod swoim adresem. Zanotowała w głowie osoby, które najbardziej ją obrażały, by uwzględnić je w kolejnych planach, ale nagle straciła cierpliwość. Jedna z dziewczyn, przechodzących korytarzem, z 6 roku, przesadziła. Obrażała ją jawnie od początku i tym razem Hermiona nie wytrzymała. 'Chcę zadać jej ból' - pomyślała intensywnie i tak jak zwykle poczuła moc. Nagle dziewczyna upadłą na kolana, wrzeszcząc z bólu, a młoda Ślizgonka uśmiechnęła się pod nosem. Zaczęli się zbiegać uczniowie, ktoś zawołał nauczycieli, a gdy ci przybyli, dziewczyna po prostu leżała na ziemi. Profesor McGonagall podeszła do leżącej i coś mówiła ale nikt nie wiedział co, a ta nie reagowała. W końcu nauczycielka odwróciła się do przyjaciół poszkodowanej i kazała im przenieść ją do Skrzydła Szpitalnego. Rozejrzała się po uczniach, a gdy zatrzymała wzrok na Hermionie, ta poczuła delikatny nacisk na umysł. Czytała o tym, była to Legilimencja, ale nigdy nie miała okazji przetestować tego w praktyce. Zamknęła umysł, po czym, zgodnie ze wskazówkami, podsunęła kobiecie fałszywe uczucia. Kosztowało ją to sporo wysiłku i nie była pewna czy wszystko się uda, ale po paru minutach nauczycielka zaprzestała ataku i zaprosiła ich do sali. Pomieszczenie było długie, z dwoma rzędami ławek, ustawionych pod przeciwległymi ścianami, przodem do biurka nauczycielki, które stało na środku, przed wejściem. Minewra kazała im zająć miejsca, więc Hermiona i Theo błyskawicznie wślizgnęli się na ostatnią ławkę, stojącą w cieniu. Kobieta zaczęła mówić o transmutacji ogólnie ale ciemnowłosa jej nie słuchała, jako że wszystko miała w głowie. Te podstawy były dla niej śmieszne, większość zaklęć używała już bezróżdżkowo, a tych trudniejszych jeszcze nie próbowała. Zaklęcie, które dzisiaj przerabiali - Wingardium Leviosa, było jednym z pierwszych w jej pierwszej księdze zaklęć. Pogrążyła się  więc w rozmyślaniach aż nagle usłyszała fragment wypowiedzi kobiety : 
- Transmutowanie przedmiotów w żywe stworzenia nauczane jest na szóstym roku, więc niestety musi pan jeszcze poczekać, panie Malfoy. W tym wieku nikt z was tego nie zrobi, a już na pewno nie na pierwszej lekcji.
- Ta jasne, a w tej bajce były smoki.- mruknęła dziewczyna do Theodora, ale na jej nieszczęście, profesor to usłyszała.
- Widzę, że panna Granger umie już te wszystkie zaklęcia. - zaczęła surowo, a w sali zapadła cisza. - Wobec tego, proszę panno Granger, niech pani przemieni ten kałamarz w dowolne zwierzę. Jeśli się to pani nie uda, Slytherin straci 600 punktów.
- A jak mi się uda? - spytała śmiało dziewczyna, wysuwając się z gracją z ławki.
- To niemożliwe, niemniej jednak, jeśli się pani uda, Slytherin zyska owe 600 punktów. - powiedziała lodowato kobieta.
Na te słowa dziewczyna uśmiechnęła się pod nosem i ruszyła do biurka nauczycielki. Nigdy nie używała tego zaklęcia, ale miała nadzieję, że wszystko pójdzie dobrze. Chciała utrzeć nosa tej zarozumiałej kobiecie, która strasznie nienawidziła jej domu. Chciała jej udowodnić, że Ślizgoni są najlepsi. Wyciągnęła czarną różdżkę z pokrowca i skierowała ją na kałamarz. Zamknęła oczy, wizualizując odpowiednie zwierzę i przypomniała sobie wszystko o tym zaklęciu.
- Immutare Animal. - mruknęła cicho, lecz przez ciszę w sali, wszyscy to usłyszeli.
Z jej różdżki wystrzelił karminowy promień i uderzył w kałamarz, a gdy światło zniknęło, nauczycielka odskoczyła od biurka. Na meblu leżał duży, ciemnozielony wąż w paski i patrzył na salę niebieskimi oczami. Wysunął język i syknął, a uczniowie z pierwszych ławek automatycznie się odchylili. Hermiona, nic sobie nie robiąc z reakcji innych, pogłaskała go po ciepłym ciele, a ten zasyczał jeszcze głośniej.
- Panno Granger, co to jest?! - krzyknęła McGonagall, a stworzenie odwróciło się w jej stronę gwałtownie.
- Wąż, nie widać? - spytała bezczelnie. - Chciała pani żywe zwierzę, to pani dostała żywe zwierzę.
Kobieta wzięła głęboki wdech, lecz nic nie powiedziała i wyszła gwałtownie z pomieszczenia. Ciemnowłosa wzruszyła ramionami i wróciła do głaskania węża.
- Jak chcecie to możecie też go dotknąć, nic wam nie zrobi. - mruknęła w stronę zszokowanych uczniów, a po chwili stali obok niej Ślizgoni.
- Ugryzie mnie? - spytał Harry, wyciągając niepewnie rękę.
- Już mówiłam, że nie. - odpowiedziała znudzona dziewczyna i zwróciła się do stworzenie mową węży.
- Oni są przyjaźni, nie są zagrożeniem.
- Czuję. Nie zrobię im krzywdy. - odpowiedział w ten sam sposób, a wtedy czarnowłosy położył dłoń na jego ciele.
W tym samym momencie drgnął zaskoczony, ale nie zabrał ręki.
- On jest ciepły i suchy. - wyszeptał zszokowany.
- No brawo geniuszu, sama bym na to nie wpadła. - sarknęła kąśliwie Ślizgonka ale również pogłaskała gada.
Już po chwili inni również się przełamali i delikatnie muskali jego łuski, co chwilę coś do siebie szepcząc. W tym czasie Hermiona nazwała węża Hyperion, na co ten potrząsnął ogonem. Nagle drzwi otworzyły się gwałtownie i wpadł przez nie Mistrz Eliksirów i roztrzęsiona Minewra.
- Co tu się dzieje? - wysyczał wściekły Snape, a uczniowie wzdrygnęli się mimowolnie.
- Nic panie profesorze, wykonałam tylko polecenie. - odpowiedziała niedbale dziewczyna, odsłaniając gada.
Mężczyzna wciągnął głęboko powietrze, ale podszedł do biurka.
- Dokładniej Granger. - warknął, stając przed wężem.
- Profesor McGonagall powiedziała, że mam przemienić kałamarz w dowolne żywe stworzenie. Wybrałam węża, w końcu jestem Ślizgonką. - wyjaśniła spokojnie i wzruszyła ramionami.
- Mam rozumieć, że na PIERWSZEJ LEKCJI przetransmutowałaś rzecz w zwierzę? - spytał z niedowierzaniem, doskonale ukrytym pod maską.
- No przecież mówię. - zniecierpliwiła się dziewczyna. - Na dodatek liczę na 600 punktów dla Sytherinu, w końcu tak miało być. - dodała w stronę nauczycielki, na co ta zmrużyła gniewnie oczy.
- Oczywiście twój dom zyskuje te punkty. - odpowiedziała z wyraźną niechęcią.
Na te słowa Ślizgoni ryknęli z radością i zaczęli znacznie przychylniej patrzeć na Hermionę. Snape odwrócił się przodem do klasy i wzruszył ramionami.
- Nie widzę problemu Minewro. Masz jedną wyjątkowo zakochaną w książkach uczennicę, to wszystko. - powiedział zimno i opuścił salę.
Po jego odejściu lekcja toczyła się na nowo, Slytherin zyskał jeszcze 40 punktów za zaklęcie Wingardium Leviosa, Gryffindor aż 50, jako że ich opiekunka nie mogła znieść zwycięstwa Ślizgonki i wszyscy opuścili salę. Hermiona szła przez korytarz, z Theodorem u boku, a plotki szybko okrążały szkołę. Była pewna, że już na obiedzie wszyscy będą wiedzieli co zrobiła na Transmutacji i teraz zaczęła trochę żałować. Nie lubiła gdy o niej mówiono, była na to zbyt inna. Nott jednak nic nie mówił, tylko ocierał się lekko o jej rękę, co mimowolnie ją rozluźniło. Kierowali się do lochów, na Eliksiry, a dziewczynę zaczęło roznosić. Liczyła na interesujące lekcje, jako, że ich nauczycielem był sam Severus Snape. Wiedziała, że i tak będzie się nudzić, jako, że eliksiry były jej największą pasją, ale miała nadzieję, że dowie się czegoś nowego...
- Wejść i siadać. - warknął lodowato Mistrz Eliksirów, gdy drzwi otworzyły się z hukiem.
Wszyscy posłusznie wślizgnęli się do mrocznej sali, a Hermionę lekko zatkało. Całe ściany zastawione były składnikami i kociołkami, a w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach mieszanki różnych substancji. Gdy wszyscy usiedli mężczyzna stanął przed biurkiem i popatrzył na nich czarnymi oczami.
- Jesteście tutaj, żeby się nauczyć subtelnej, a jednocześnie ścisłej sztuki przyrządzania eliksirów – zaczął. Mówił prawie szeptem, ale słyszeli każde słowo; Snape, podobnie jak profesor McGonagall, potrafił utrzymywać w klasie ciszę bez podnoszenia głosu.
- Nie ma tutaj głupiego wymachiwania różdżkami, więc być może wielu z was uważa, że to w ogóle nie jest magia. Nie oczekuję od was, że naprawdę docenicie piękno kipiącego kotła i unoszącej się z niego roziskrzonej pary, delikatną moc płynów, które pełzną poprzez żyły człowieka, aby oczarować umysł i usidlić zmysły... Mogę was nauczyć, jak uwięzić w butelce sławę, uwarzyć chwałę, a nawet powstrzymać śmierć, jeśli tylko nie jesteście bandą bałwanów, jakich zwykle muszę nauczać.*
Gdy wymieniał kolejne cechy, Hermiona szeptała pod nosem ich nazwy, zafascynowana sposobem mówienia Severusa. Wiedziała, że większość z nich nigdy nie będzie w stanie uwarzyć nawet eliksiru chwały - Iusglori . Ona jednak uwarzyła większość z nich w zaciszu piwnic w sierocińcu, mimo, że warunki nie były idealne. Była świadoma, że dostanie wizerunek kujona, ale ona po prostu wiedziała, kochała czytać, a księgi z biblioteki jej taty były interesujące. Nagle poczuła, że ktoś nad nią stoi i leniwie podniosła głowę. Jej oczy natrafiły na czarne, hipnotyzujące tęczówki, a dopiero po chwili zarejestrowała, że Snape coś do niej mówi.
- Mógłby pan powtórzyć?  - spytała chłodno.
- Nie. - odpowiedział lodowato, powstrzymując się od warczenia.
Ta dziewucha pozwalała sobie na stanowczo za dużo. Mimo wszystko  miał wrażenie, że gdzieś już widział te oczy i gdzieś słyszał ten ton. Jednak mimo wielu prób nie potrafił dopasować ich do tych znajomych.
- Sprawę uważam więc za zamkniętą. Skoro nie znam pytanie, nie udzielę na nie odpowiedzi. - odparowała lekko, ale jej oczy pozostały obojętne.
Severus po raz kolejny poczuł chęć mordu. A jeśli nie mordu to przynajmniej tortur. Pierwszy raz spotkał się z taką bezczelnością, ale musiał przyznać, że odrobinę mu to imponowało. Zazwyczaj uczniowie od pierwszego roku wzwyż przynajmniej trochę się go bali. A ona miała najwyżej 11 lat i spokojnie, obojętnie mu pyskowała. Najlepsze  było to, że miała rację...
- Spytałem, który z podanych na tablicy składników jest najbardziej podstawowy w tworzeniu eliksirów. - wywarczał przez zaciśnięte zęby, powstrzymując się od krzyczenia.
Hermiona rzuciła okiem na tablicę i nawet się nie zawahała.
- Korzeń asfodelusa.
Mężczyzna spojrzał na nią podejrzliwie ale skinął głową i mruknął :
- 10 punktów dla Slytherinu. Panie Weasley, proszę powtórzyć. - nakazał nagle, nawet się nie odwracając.
Rudy chłopak, który właśnie naśmiewał się z  nauczyciela, zamarł w bezruchu i zacisnął pięści by nie zacząć drżeć. Młoda Ślizgonka podejrzewała, że nie ma najmniejszego pojęcia co się dzieje, a z jego krzyczących myśli wyczytała iż jest przerażony. Skrzywiła się z niesmakiem, bo Snape był ponury i złośliwy ale powinno się go szanować, a nie bać. Pokręciła głową i spojrzała kątem oka na ławkę rudzielca. Delikatnie machnęła dłonią, a krzesło wywróciło się z hukiem, pociągając przestraszonego chłopaka ze sobą. Ślizgoni zaczęli dusić się ze śmiechu, a Gryfoni rzucali chłopakowi pełne wyrzutu spojrzenia.
- Widzę, że gracja pana Weasley'a przerosła jego samego. Gryffindor traci przez pana niezdarność 20 punktów i jeszcze 15 za brak odpowiedzi i nie słuchanie na lekcji. Macie tydzień na napisanie eseju na 3 stopy, na temat właściwości i historii korzenia asfodelusa. Na wasze szczęście, panna Granger odpowiedziała dobrze, bo gdyby się pomyliła, pisalibyście o wszystkich wypisanych na tablicy składnikach. A teraz skupić się i słuchać uważnie.
Przez resztę lekcji opisywał naczynia i inne przydatne rzeczy, a także pracę na jego lekcjach. Był surowym i niesprawiedliwym nauczycielem ale znał się na eliksirach i widać było, że nawet mówienie o nich, sprawia mu przyjemność. Nim się obejrzała, zaczęła się przerwa na lunch ale Hermiona usiadła na parapecie w Sowiarni i zapatrzyła się w krajobraz. Polubiła  tą szkołę, tak samo jak Dom Węża oraz Theodora. Miała nadzieję na dłuższą znajomość z nim, jako, że był bystry i nie oczekiwał od niej wyznań. Chyba po raz pierwszy w życiu poczuła, że ma swoje miejsce na świecie, że są tacy jak ona. Mimo chłodnego usposobienia i maski obojętności, nie była z kamienia, też miała serce, choć skrzętnie je chowała i przyrzekła sobie, iż nigdy nie odda go innej osobie. Było jej dobrze samej, całe życie przeżyła sama, a samotność przestała być wrogiem. Teraz szukała jedynie swych korzeni, swego dziedzictwa, o którym tyle razy wspominał jej ojciec. Chciała świadomości, że  ma rodzinę, że na świecie byli podobni do niej. Nie miała w zwyczaju sentymentalnych rozmyślań, ale idąc przez korytarze, mimowolnie wyłapywała skrawki rozmów o czarodziejskich rodach, czy zwykłych przechwałek o swoich rodzicach, coś kuło ją w sercu. Ona nigdy nie miała prawdziwych rodziców, nigdy nikt jej nie przytulił, nikt nie powiedział, że jest z niej dumny... Chciała być silna, nie ulegać słabościom serca, ale czasami to wszystko ją przytłaczało. Ponieważ, mimo wszystko była człowiekiem, a każdy człowiek ma serce i uczucia, tylko czasem gubi je w nieustannym wyścigu. Z ponurych i dość sentymentalnych rozmyślań, wyrwał ją łopot skrzydeł, a chwilę później do Sowiarni wleciało parę sów. Dopiero wtedy zorientowała się, że spóźniła się na Numerologię, ale zamiast poderwać się i pobiec do sali, Hermiona oparła głowę o okno i zamknęła oczy. Pozwoliła godzinom płynąć, a myślom błądzić bez celu i nim się obejrzała słońce chowało się w zielonkawej wodzie jeziora. Gdy tylko to zarejestrowała, zerwała się z miejsca i rzuciła w kierunku lochów. Nagle nią szarpnęło i z trudem zachowała równowagę, ale jej torba upadła pod nogi stojącej przed nią osoby.
- Witam panno Granger, liczyłam, że panią spotkam. - powiedziała lodowatym głosem McGonagall, a dziewczyna szybko nałożyła maskę. - Jako, że opuściła pani popołudniowe zajęcia, i to pierwszego dnia, postanowiłam dać pani szlaban, który mam nadzieję, oduczy pani podobnych zachowań. Teraz odda mi pani różdżkę i pójdzie do domku gajowego Hagrida, który poinstruuje panią, co ma pani znaleźć w Zakazanym Lesie. Powodzenia. - wyjaśniła zimno kobieta, szybko zabrała osłupiałej dziewczynie różdżkę i popchnęła ją w stronę wyjścia.
Hermiona szła jakby w transie, cały czas nie mogąc uwierzyć, jak szybko zdobyła nienawiść Opiekunki Gryffindoru. Wiedziała, że nie mogła ona dać takiego szlabanu bez konsultacji z dyrektorem, ale podejrzewała, iż chęć utarcia jej nosa okazała się silniejsza. Przyspieszyła kroku, by jak najszybciej wrócić, ale przyrzekła sobie odpłacić się wrednej pani profesor pięknym za nadobne. Kolejne wydarzenia przysłoniła jej wizja zemsty, więc była lekko zdziwiona gdy zamiast błoni znalazła się między mrocznymi drzewami. Szybko przypomniała sobie co miała znaleźć i zdecydowanie zagłębiła się w las. Po godzinie chodzenia, wreszcie odnalazła to czego szukała, lecz nim dotarła do kwiatu usłyszała miękkie kroki i ciche warczenie. Zaalarmowana odwróciła się w stronę odgłosów, by zdążyć zobaczyć wielką, skaczącą na nią bestię. Ostatkiem świadomości zarejestrowała szaro - kremowe futro i bladobłękitne oczy, a potem był tylko ból, krew i przeciągłe wycie.

_________________________________________________________________________________

Rozdział wyjątkowo krótki, i dodany po 3 tygodniach ale jak już wspominałam, lekko nie wyrabiam. Jestem teraz w trasie i dostęp do internetu mam znacznie ograniczony, lecz staram się jak mogę, by mieścić się w ramach przyzwoitości z dodawaniem notek. Mam nadzieję, że teraz pójdzie mi łatwiej, ale od niedawna mam świeżą wizję na kolejne rozdziały, więc postaram się coś naskrobać.
Całuję
Kath<3

wtorek, 6 sierpnia 2013

Rozdział 2

Siedmioletnia dziewczynka siedziała w lodziarni, na Pokątnej i zawzięcie szkicowała. Kolejny rysunek do kolekcji... Przed nią stał mrożony jogurt, a długie, prawie czarne włosy miała spięte w niedbałego koka. W końcu skończyła szkic i schowała go do dużego zeszytu. Potem dopiła jogurt i podniosła się z krzesła zostawiając zapłatę na stoliku. Pewnym krokiem skierowała się do Esów i Floresów, a gdy tylko weszła owionął ją zapach pergaminu i jakiś spokój. Jak zahipnotyzowana udała się do działu z księgami o eliksirach i zaczęła szukać czegoś interesującego. W końcu trafiła na zgniłozieloną księgę z interesującym tytułem : 'Trucizny sprzed wieków'. Zadowolona odłożyła wolumin na wolną półkę i poszła szukać dalej. Z księgarni wyszła po 2 godzinach obładowana 4 księgami, ale zadowolona. Szybko skręciła w wolną uliczkę i za pomocą magii bezróżdżkowej, zmniejszyła wielkie tomy do wielkości zeszytów. Z maską obojętności ruszyła do Banku Gringotta gdy nagle poczuła szarpnięcie i chłód chodnika na plecach. Zdezorientowana otworzyła oczy i zobaczyła nad sobą szczupłego, czarnowłosego chłopaka. Był mniej więcej w jej wieku i miał niesamowite, czarne oczy. Gdy tylko zobaczył na kim wylądował podniósł się z niej i podał jej rękę. Zdziwiona jego zachowaniem skorzystała z pomocy i otrzepała się z kurzu.
- ...aszam. - usłyszała.
Spojrzała na niego bez zrozumienia i dopiero po chwili dotarło do niej, że ją przeprosił.
- Mógłbyś uważać następnym razem - odpowiedziała mu zimno, a ten się zmieszał. 
Był wysoki i szczupły, a czarne, proste włosy opadały na jego bladą twarz. Z postawy wywnioskowała małomówność i skrytość ale i jakąś tajemniczość.
- Nic nie obiecuję. - powiedział kąśliwie, trochę głośniej. - Theodor Nott. - przedstawił się patrząc na nią przenikliwie.
- Hermiona. - odpowiedziała krótko, z lekkim uśmiechem. - No cóż Theodorze, mam nadzieję, że następnym razem nie wpadniesz na żadną starą chimerę. - powiedziała na pożegnanie i szybkim krokiem doszła do Banku.
 Tam zwyczajowo zostawiła list, wzięła parę ksiąg, trochę pieniędzy i odpowiedź taty i wróciła na Pokątną. Tak mijały jej całe lata. Z każdym listem co raz bardziej poznawała swojego ojca, tak samo jak on ją. Sama też się uczyła, chętnie i bez problemu, a księgi ze skrytki pełne były potężnych, czarnomagicznych zaklęć, jak i innych dziedzin magii. W sumie żyło się jej dobrze, o wiele lepiej niż wcześniej ale dalej była zimna i władcza. Opanowała swoje zdolności, i teraz już nikt nie przychodził do niej na ostatnie piętro. Wszyscy uznali je za przeklęte, a ją za chorą psychicznie. Mieszkała w pokoiku sama... z Serpentem. Był to jej osobisty wąż. Nieduży lecz bardzo jadowity, o czarno - granatowych łuskach z dwoma złotymi plamkami przy łbie. Znalazła go w Londynie, w parku i postanowiła zatrzymać. W końcu nie była sama... Musiała wytrzymać jeszcze prawie 5 lat aż pójdzie do Hogwartu ale nie martwiła się. Mogła żyć w ten sposób. Najbardziej czekała na wybór różdżki, bo odwzorowywała ona charakter czarodzieja i jego potencjał. Wiedziała jedynie, że różdżka jej ojca wykonana była z cisu, a jej rdzeń z pióra feniksa. Uśmiechnęła się do siebie i wyjęła stare rysunki. Znalazła je pewnego dnia za obluzowaną deską w podłodze i od razu zauważyła podobieństwo jej rysunków do ty starych. Napisała wtedy do taty i okazało się, że to były jego szkice. Teraz trzymała je zawsze blisko siebie, bo dzięki nim czuła więź ze swoim ojcem. Rysował podobnie do niej, wypisywał swoje myśli ale nigdy się nie podpisywał. Już dawno zrezygnowała z szukania swojego prawdziwego nazwiska uznając, że ona zna prawdę i nic więcej jej nie trzeba. Pracownice sierocińca, wzorem książki "Oliver Twist", nadawały dzieciom bez nazwisk nazwiska wymyślone. Jej przypadło nazwisko Granger, ale nie podobało się jej ono. Nie pasowało do jej osobowości.  Jednak uznała, że nie będzie marnować energii na szarych ludzi, którzy nie mają żadnego znaczenia i zaakceptowała to. Mimo tego nienawidziła tego miejsca najbardziej na świecie.

                                                                       *

Prawie dwunastoletnia Hermiona szła pewnym krokiem do "Różdżek Ollivandera", bo wszystko inne już załatwiła. Była podekscytowana ale jak zwykle włożyła maskę obojętności i nie pokazywała emocji. Gdy weszła najpierw zarejestrowała trzy osoby i samego sprzedawcę. Ollivander już ją znał bo często do niego przychodziła, by dowiedzieć się czegoś więcej. Ze zdziwieniem poznała platynowłosego chłopca i jego ojca, obok którego stał jeszcze czarnowłosy chłopak, z rozczochraną fryzurą. Jasnowłosy trzymał już różdżkę, a gdy dziewczyna zajrzała do jego myśli dowiedziała się, że to głóg, ma 10 cali i włos z ogona jednorożca. Zaśmiała się w duchu, ten chłopak będzie niezłym ziółkiem w przyszłości. Nagle z różdżki trzymanej przez drugiego chłopaka wyleciały czerwone iskry. Zmrużyła oczy i też zbadała jego umysł. Ostrokrzew, 11 cali i... pióro feniksa?! Takiego samego co jej ojca... Wzruszyła ramionami i wyszła z cienia, by inni ją zauważyli.
- Ach Hermiono, wreszcie przyszłaś po różdżkę. - zaśmiał się właściciel i odwrócił do półek. 
Dziewczyna przytaknęła mu lekko i odłożyła torbę na szafkę, podchodząc do grupki. Zauważyła, że nowy chłopak miał bardzo zielone oczy i okulary ale wydawał się dość sympatyczny. 
- Jestem Harry Potter. - przedstawił się radośnie, a brunetka prychnęła nad jego beztroską.
- Wiem. Ty to Dracon Malfoy, a pan to Lucjusz Malfoy. - powiedziała lodowato i zaśmiała się kpiąco na widok ich min.
Już mięli coś odpowiedzieć, gdy wrócił Ollivander z kilkoma pudełkami.
- No moja droga, czas na próbowanie. - zaśmiał się odstawiając wszystko na biurko. - A panowie już mogą wyjść. - zwrócił się do czarodziejów, którzy natychmiast się ulotnili.
- Czarny orzech i kieł widłowęża, 12 i ćwierć cala. - powiedział podając jej ładną, delikatnie zdobioną różdżkę.
Hermiona machnęła nią delikatnie, a krzesło przewróciło się gwałtownie.
- Nie! To nie ta. -krzyknął mężczyzna i podał jej kolejną.
Próbowała już 20 minut, a jeszcze żadna nie okazała się dobra. Wszystkimi robiła tylko bałagan, a czasami i wielkie szkody. Była już zupełnie zrezygnowana, a mężczyzna był zrozpaczony. Już dawno nie miał tak wymagającej klientki... W końcu postanowił sięgnąć do ostateczności. Z głębi sklepu przyniósł czarne pudełko. Różdżkę, która nikogo nie chciała.
- Proszę, spróbuj tej. - powiedział cicho, otwierając pudełko.
Oczom dziewczynki ukazała się czarna, pięknie zdobiona różdżka, z małym wężem owiniętym wokół rączki i delikatnym grawerunkiem wzdłuż całej długości. Przekrzywiła głowę starając się odczytać sentencję.

"Nienawidzą, ponieważ nie rozumieją"

Przetłumaczyła z łaciny i już całkiem zainteresowania wzięła różdżkę do ręki. Poczuła falę ciepła przetaczającą się przez jej ciało, moc płynącą w jej żyłach i tę potęgę zamkniętą w różdżce. Machnęła nią delikatnie, a  czubka spłynęła czarna mgła, która uformowała się w niedużego ptaka. Już wiedziała, to była TA różdżka. Spojrzała na Ollivandera, który patrzył na nią w szoku i uniosła brwi.
- Niesamowite... - wyszeptał do siebie. - Tą różdżkę wykonano prawie 300 lat temu i od tamtego czasu nikogo nie wybrała. Była wyjątkowo trudna do wykonania, połączenie rdzenia z drewnem wydawało się niewykonalne, a jej moc trudna do zrozumienia. Ma 14 cali, wykonana jest z cisu, a rdzeń to włos testrala. Wyjątkowo sztywna, nie będzie się słuchała nikogo oprócz ciebie. Radziłbym by nikt jej nie dotykał, to się może dla niego źle skończyć.
- Czemu ta różdżka jest taka niesamowita? spytała, bezbłędnie wyłapując niedopowiedziane zdania.
- Widzisz, jest ona bardzo mocno związana ze śmiercią. I cis, i testral są z nią mocno związane, a w połączeniu dają różdżkę idealną do Czarnej Magii i zabijania. Jest ona  też idealna do potężnych zaklęć, a ty osiągniesz z nią coś wielkiego. - zakończył. - A teraz idź już. - dodał i zniknął za regałami.
Hermiona wzruszyła ramionami i wyszła ze sklepu, zarzucając torbę na ramię. Chwilę postała na chodniku, po czym znów skierowała się do Madame Malkin. Tam kupiła pokrowiec na różdżkę, zapinany na udzie, by nie chować jej do kieszeni. W końcu, pod sam wieczór skierowała się do Banku, by odczytać odpowiedź i wziąć pieniądze na 10 miesięcy. Gdy już znalazła się w skrytce odłożyła wszystkie przeczytane książki na miejsce, schowała te, które miała wziąć i podeszła do listu. Ze zdziwieniem zarejestrowała, że nie pisał tego jej ojciec. Pismo było eleganckie, lekko pochyłe i długie ale inne od jej taty. Wzruszyła ramionami, schowała pergamin do torby i wyszła z Banku. Do sierocińca wróciła gdy księżyc już świecił. Spakowała ostatnie rzeczy do kufra, przygotowała torbę podręczną i przy lampce wzięła się za dziwny list.

"Młoda,
Jak już się pewnie zorientowałaś, nie jestem twoim ojcem. Nie wiem nawet jak masz na imię, ani ile masz lat. Podejrzewam, że ok.10. Twój tata poszedł na chwilę, a mi w końcu udało się przebić przez zabezpieczenia i napisać co ciebie. Od razu zaznaczam, że nie jestem wrogiem, wręcz przeciwnie - przyjacielem twego ojca. Chciałbym w tym liście trochę przybliżyć co twoją matkę. Poznali się z twoim ojcem przez przypadek, na Pokątnej. Nienawidzili się przez pierwsze miesiące, a gdy okazało się, że będą na jednym roku, bo twoja matka się przenosi byli zrozpaczeni. Zaczęły się wtedy kłótnie, wyzwiska i szlabany, które mimo wszystko zbliżały ich do siebie. Gdy ukończyli Hogwart byli już zakochani, ale nigdy nie wzięli ślubu. Rok później, twoja matka zaszła w ciążę, ale jednocześnie zachorowała. Była to ciężka choroba, która powoli wyniszczała jej organizm. Magomedycy dawali jej 3 miesiące życia, ale ona koniecznie chciała cię urodzić. Cudem dożyła porodu ale ten wysiłek okazał się zbyt wielki i zmarła chwilę po tym , jak przyszłaś na świat. Nie chcę jednak byś się o to obwiniała, bo podarowałaś swojej mamie dodatkowe 5 miesięcy życia. Oboje wykorzystali je najbardziej jak się dało, a gdy ona odeszła, twój tata musiał cię oddać. Nie zdradzę ci dlaczego, bo tego dowiesz się sama, kiedyś. Mam nadzieję, że rozjaśniłem trochę tą historię i mam nadzieję, że kiedyś się wam ułoży.
Opiekun"

 Wzruszona zamknęła oczy i przytuliła list do piersi. Potem, gdy już trochę się opanowała schowała go do kufra i ustawiając budzik na 7.00, poszła spać. Obudziła się chwilę przed alarmem, wyłączyła zegar i wyskoczyła z łóżka. Szybko założyła czarne spodnie, brązową koszulę i czarne buty, związała włosy w niedbały kok na karku, włożyła różdżkę do futerału i zmniejszyła kufer do wielkości kosmetyczki. Schowała go do torby, nakreśliła parę zdań na kartce, przyczepiła ją do drzwi i szybko wymknęła się oknem. Radośnie przemierzała ulice, kierując się do małej piekarni niedaleko. Tam kupiła bułkę, picie i skierowała się do parku by w spokoju zjeść śniadanie i odetchnąć. Na stacji musiała utrzymać maskę, tak na wszelki wypadek więc teraz potrzebowała uspokojenia. Po 10 zebrała się z ławki i szybkim krokiem ruszyła na stację King's Cross, na peron 9 3/4. Tam, z kamienną twarzą przeszła przez barierkę i znalazła się wśród czarodziejów. Przemknęła za wszystkimi na tyły i spokojnie oparła się o kolumnę, czekając na pociąg. Nagle coś nią szarpnęło, uderzyła się w głowę i wylądowała na czymś ciepłym. Otworzyła oczy, natrafiając na zmieszane spojrzenie czarnych tęczówek.
- Witaj Theodorze, miło, że tym razem jestem na górze. - przywitała się z kamienną twarzą, a chłopak uśmiechnął się do niej nieśmiało.
- Też się cieszę, że cię widzę. - wymamrotał unosząc się na łokciach.
Hermiona podniosła się zwinnie i wyciągnęła do niego rękę. Gdy już się podnieśli przyjrzał się jej dokładnie.
- A gdzie twoi rodzice?- spytał autentycznie zdziwiony, a dziewczyna automatycznie się spięła.
- Nie twój interes. - warknęła lodowato i zniknęła w tłumie.
Około 10.30 na stację przyjechał duży, czerwony pociąg, a wszyscy jak na komendę ruszyli w jego stronę. Niektórzy, szczególnie ci młodsi zostali by pożegnać się z rodzicami, a Hermiona z ciężkim sercem patrzyła na te szczęśliwe rodziny. Tuż obok niej stali Malfoy'owie, z Harrym i też się ciepło żegnali. Stali jednak w cieniu, by nikt ich nie zobaczył. Dziewczynka zacisnęła zęby i ruszyła do pociągu, ignorując innych. Usiadła w pustym przedziale i szybko powiększyła kufer, by nikt się nie zorientował. Wyjęła z torby książkę i zatopiła się w lekturze. Nagle drzwi otworzyły się i wsunęła się przez nie wysoka, ciemna postać.
- Mogę się przysiąść? - spytał młody Nott, patrząc na nią spod czarnej grzywki.
Brunetka skrzywiła się w udawanej niechęci ale skinęła głową.
- A mam jakieś inne wyjście? - spytała ironicznie uśmiechając się do niego delikatnie.
- Raczej nie. - stwierdził z rozbrajającą szczerością siadając na fotelu.
Sam też wyjął książkę i przez godzinę jechali w milczeniu aż w końcu Hermiona skończyła czytać. Znudzona spojrzała na towarzysza i postanowiła przerwać ciszę.
- Będziemy tak siedzieć? - spytała, bo nic innego nie przyszło jej do głowy.
- To ty tak postanowiłaś. - zauważył, chowając książkę.
Brunetka zaśmiała się cicho, a po chwili byli już pogrążeni w rozmowie, bo mimo trudnego startu mięli wiele tematów do rozmów. Przegadali całą jazdę, a dziewczyna prawie zapomniała, że jest sama... Okazało się, że Theodor to bardzo bystry i piekielnie inteligentny chłopak, który jednak nie lubi być w centrum uwagi. Mimo wszystko był czystej krwi, nie zaakceptuje jej w Hogwarcie, przez jej mugolskie nazwisko. Teraz jednak mogła cieszyć się rozmową i zapomnieć o rzeczywistości. Podróż minęła im bardzo szybko i nim się obejrzeli siedzieli już w łódce i płynęli do wielkiego, pięknego zamku. Mimo, że wiedziała czego się spodziewać, Hogwart zrobił na Hermionie wielkie wrażenie ale tradycyjnie ukryła to pod maską. Gdy weszli do wielkiego korytarza, natychmiast poczuła przypływa magii, a Serpent na jej przedramieniu zasyczał cicho. Delikatnie musnęła go palcami i z kamienną twarzą ustawiła się przy ścianie, czekając na przydział. Pogrążona w myślach, usłyszała nagle fragment rozmowy rudzielca i jakiegoś nieśmiałego chłopaka : 
- Fred i George mówili, że to bolesne... - powiedział ze strachem rudzielec, a Theodor obok niej zaśmiał się cicho.
- Mój brat opowiadał mi o Weasley'ach. - wyjaśnił. - Są biedni ale bliźniacy mają niesamowite poczucie humoru, więc myślę, że się dogadamy. Tylko, że to Gryfiaki. - dodał z boleścią.
Hermiona tylko się uśmiechnęła i odwinęła trochę rękaw szaty. Mały wąż machał niespokojnie ogonem i co rusz wyciągał język. Byli tu pierwszy raz, więc nie dziwiła się, że poznaje okolicę. Bo teoretycznie do Hogwartu można wziąć kota, żabę, szczura lub sowę ale ona swoim zwyczajem nagięła lekko zasady. Nie potrzebowała sowy, bo i tak nie miała z kim pisać, a wąż jej w zupełności wystarczał. W końcu profesor McGnoagal podeszła do Tiary i zaczęła wymawiać kolejne nazwiska, a uczniowie podchodzili do małego stołeczka. W końcu usłyszała : 
- Granger Hermiona!
Nie zważając na zdziwione spojrzenie Theo, przeszła dumnym krokiem przez salę i usiadła na taborecie, a Tiara wylądowała na jej głowie.
-Widzę wielki potencjał, spryt i przebiegłość. Moja droga, jesteś bardzo podobna do ojca, który był urodzonym Ślizgonem. Wielki umysł wskazuje na Ravenclaw ale... Nie, nie pasujesz tam. Zbyt wiele w tobie mroku by być Krukonką. Pozostaje mi tylko jeden dom...
- SLYTHERIN!!! - wrzasnęła na całą salę, a wszyscy zamarli.
Szlama w Domu Węża? To było nie do pomyślenia, przecież tam trafiali tylko czystokrwiści czarodzieje... Jednak Hermiona, nie przejmując się opinią innych zmieniła barwy szaty na srebrno - zielone i z łopotem podeszła do stołu. Tam usiadła w cieniu i obserwowała resztę przydziału.
- Nott Theodor!
Theo podszedł do starego kapelusza, a sekundę później został przydzielony do Domu Węża. Z lekką niepewnością wsunął się na miejsce obok niej i uśmiechnął się delikatnie. Odwzajemniła uśmiech i razem czekali na koniec.
- Malfoy Dracon!
Znany jej blondyn podszedł do taboretu ale jeszcze nim Tiara dotknęła jego głowy wrzasnęła : 
- SLYTHERIN!!!
Draco z aroganckim uśmieszkiem podszedł do stołu i pewnie usiadł na środku, kierując wzrok ku reszcie pierwszaków.
- Potter Harry!
Uśmiechnięty, czarnowłosy chłopiec podszedł do stołka i siedział na nim przez kilka minut, a wszyscy czekali z niedowierzaniem. Był to chyba najdłuższy przydział w historii ale w końcu Harry trafił do... Domu Węża. Hermiona zarejestrowała tylko bezbrzeżne zdumienie dyrektora, nim ten uśmiechnął się pogodnie. Mimo wszystko instynkty kazały jej uważać na tego starca. W końcu Zabini Blaise został przydzielony do nich i wszyscy zaczęli jeść i rozmawiać ale ani brunetka ani Nott nie rwali się do konwersacji. W końcu ciszę przerwał chłopak.
- Czemu nie powiedziałaś mi, że jesteś z mugolskiej rodziny? - spytał w końcu, ale w jego głosie nie było pretensji.
- Bo wiedziałam jak zareagujesz. - odpowiedziała lodowato, patrząc mu prosto w oczy.
Theo jednak nie odwrócił wzroku tylko uśmiechnął się do niej przekornie i puścił jej oczko.
- Mnie to nie obchodzi. Jeśli umiesz czarować, to jesteś czarownicą, proste. - powiedział lekko i wrócił do jedzenia.
Uczta minęła im na obgadywaniu nauczycieli i uczniów, dzięki czemu zauważyli jak są do siebie podobni. W końcu wstali i razem z innymi ruszyli przez mroczne korytarze do wilgotnych lochów. Hermiona wiedziała już bardzo wiele na temat tego zamku z listów i ksiąg więc nie była tak zafascynowana jak inni. Przypomniała sobie jednak o jednym, ważnym szczególe. O mapie Hogwartu, którą mięli Fred i George. Uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała na ścianę, przed którą się zatrzymali. Prefekt Naczelny powyjaśniał im parę rzeczy i powiedział hasło : Ślizgońska solidarność, a ściana rozpłynęła się w powietrzu, ukazując ciemne ale eleganckie pomieszczenie.
- Dziewczyny na prawo, hołota na lewo. - warknęła jedna  z dziewczyn i uśmiechnęła się złośliwie.
Hermiona uznała, że polubiła tych ludzi, mimo, że patrzyli na nią  z obrzydzeniem. Miała to w dupie, zresztą jak zawsze. Szybko pożegnała się z Theodorem i zeszła po schodach, w mrok podziemi.  W końcu znalazła drzwi z napisem :

Hermiona Granger
Pansy Parkinson
Lilian Leandien

Zrezygnowana weszła do ogromnej sypialni i na chwilę zdębiała. Ten pokój trafił w jej gust, tylko za dużo było tu srebra. Ona wolała czarny. W końcu wzruszyła ramionami, podeszła do łóżka w głębi sypialni i rozpakowała kufer zaklęciem. Zabezpieczyła wszystko by nikt nie tknął jej rzeczy, założyła bluzę z kapturem pod szatę i wyszła ze schowaną głową, mijając się ze swoimi współlokatorkami. Mimowolnie zajrzała do ich myśli by znaleźć słowa takie jak : szlama, dziwaczka, brudna mugolka. Nic sobie z tego nie robiąc wymknęła się z Pokoju Wspólnego i wyszła z lochów. Uważając by nikt jej nie złapał przemknęła przez korytarze, kierując się do Wieży Gryffindoru. Tak jak się spodziewała, przy wejściu stali bliźniacy Weasley i chichotali cicho, oglądając jakiś pergamin. Rzuciła na siebie Kameleona i podeszła trochę bliżej, by przyjrzeć się kartce. Była to Mapa Huncwotów, w całej okazałości, a z ich myśli wyczytała wszystkie potrzebne informacje. Zadowolona pokręciła się trochę po zamku i dobrze po północy wróciła do sypialni. Szybko umyła się w srebrnej łazience, przebrała w piżamę i zasłoniła kotary. Czekał ją długi dzień...

_________________________________________________________________________________

Kolejny rozdział. Nie za bardzo wiem co mi się stało, że tak szybko dodaję rozdziały ale już trudno. Przynajmniej na początku będzie tak szybko, bo potem, prawdopodobnie zaczną się przerwy jak na Mojej Wersji. W sumie to tyle, proszę pisać w razie czego.
Całuski
Kath<3

niedziela, 21 lipca 2013

Rozdział 1

   Mała, trzyletnia dziewczynka siedziała schowana za kanapą i przysłuchiwała się wypowiedzi nauczyciela, który uczył starsze dzieci czytania. Ona była jeszcze na to za mała ale ciekawiło ją to, a zawsze dążyła do celu. Teraz więc, niezauważona przez nikogo uczyła się czytać, a przychodziło jej to o wiele łatwiej niż innym dzieciom. Była dziwaczką i odludkiem, nie lubiła innych, a wokół niej działy się dziwne rzeczy. Nie rozumiała tego jeszcze ale podświadomie czuła, że jest... wyjątkowa. Jak tylko nauczyciel wraz z dziećmi odeszli na moment podskoczyła do stołu, zabrała parę książek, zeszyt i długopis po czym zniknęła na schodach. U siebie w pokoiku zamknęła drzwi i usiadła na krześle, rozkładając ukradzione rzeczy. Otworzyła gruby notatnik na pierwszej stronie i zaczęła ćwiczyć posługując się książką. Siedziała w ciszy przez wiele godzin, a z każdą kolejną próbą szło jej lepiej. Uczyła się błyskawicznie, a gdy już poznała pisanie i czytanie postanowiła to doskonalić. Chciała w końcu przeczytać ten durny list napisany zielonym atramentem. Z transu wybudził ją dzwonek na obiad ale jak zwykle go zignorowała ćwicząc dalej, a pod wieczór, gdy niebo zaszło mgłą była już w miarę obeznana. Przeczytała nawet parę stron tej książki po czym schowała wszystko do szafy i wymknęła się do kuchni. Tam zgarnęła z lodówki parę rzeczy, schowała pod sweter i swoim zwyczajem udała się na samą górę sierocińca. Patrząc na chmury zjadła parę kanapek i najedzona wróciła do swojego pokoju. Tam usiadła na parapecie i wyjęła krótki list napisany na bardzo długiej kartce papieru. Rozłożyła go na kolanach i zaczęła wpatrywać się intensywnie w kartkę, jakby coś się tam miało pojawić. Niestety nic się nie stało więc zawiedziona dziewczynka schowała list do szafy i wślizgnęła się pod kołdrę. Zanim zasnęła długo wpatrywała się w nocne niebo, a  w jej głowie znów pojawiły się te tajemnicze szepty. Ukołysana cichym szmerem zasnęła. Następne miesiące mijały jej na uczeniu się nowych rzeczy i odkrywaniu swoich dziwnych zdolności. 2 miesiące przed swoimi 5 urodzinami znów usiadła na parapecie, i znów wzięła do ręki list. Jednak tym razem, ku jej zdziwieniu litery rozbłysły szmaragdem i nagle pojawił się długi, niestarannie napisany tekst. Z zapartym tchem zaczęła czytać.

" Hermiono,
Trudno mi jest pisać ten list, bo nie umiem obchodzić się z dziećmi, ale spróbuję. Jestem twoim ojcem i w tym momencie masz prawo być na mnie wściekła ale proszę, wytrzymaj jeszcze chwilę i czytaj dalej. Musiałem cię oddać, nie miałem wyjścia. Twoja matka umarła przy porodzie, a ja nie mogłem narażać cię na tak wielkie niebezpieczeństwo i zostawić cię przy mnie. Oddałem cię do sierocińca, w którym sam się wychowywałem i choć nienawidzę tego miejsca, wiem , że tam jesteś bezpieczna. Chcę cię w tym liście uświadomić iż jesteś czarownicą. Wiem, że brzmi to absurdalnie ale taka jest prawda. Jestem czarodziejem półkrwi, czyli pół mugolem, ale twoja matka była czystej krwi więc ty też taka jesteś. Nie zdradzę ci twego nazwiska, to zbyt duże ryzyko ale wiedz, że masz swoją dumę i, że my nigdy nie klękamy. Jesteś panię samej siebie, pamiętaj o tym. Powinnaś teraz iść na Pokątną - magiczną ulicę w Londynie i znaleźć Bank Gringotta. Tam poproś o dostęp do skrytki nr. 6666 na poziomie 5 i otwórz ją kluczykiem. Jakim kluczykiem pewnie spytasz. Jak skończysz to czytać wylej na papier kroplę swojej krwi, pojawi się kluczyk i mały prezent ode mnie na twoje 5 urodziny. Ponieważ właśnie dziś są twoje urodziny. Wszystkiego najlepszego mała. Aby dotrzeć na Pokątną idź do karczmy Dziurawy Kocioł, a tam znajdziesz barmana - Toma. Powiedz mu, że jesteś czarownicą ale nie wiesz jak się tam dostać, a on ci wszystko powie. Mam nadzieję, że sobie poradzisz.
Kocham cię,
Tata"

Gdy skończyła czytać po jej policzkach spływały łzy. Nareszcie ktoś ją kochał! Nie miała tacie za złe, że ją zostawił, wierzyła mu. Oparła głowę o zimną szybę i zamknęła na moment oczy. Zaraz później przypomniała sobie o kluczyku więc wstała i skierowała się do szafy. Z niej wyciągnęła mały, ale ostry nóż i przecięła sobie wnętrze dłoni nad papierem, a gdy szkarłatna kropla uderzyła w kartkę, list rozbłysł srebrnym światłem. Chwilę później na stole pojawił się złoty klucz i... srebrny naszyjnik w kształcie węża. Był on malutki, na delikatnym łańcuszku, a jego oczy zrobione były z szmaragdów. Zachwycona założyła go na szyję ale prędko schowała pod koszulę, by nikt przypadkiem go nie zobaczył. Wtedy zaczęłyby się bezsensowne pytania i kolejne krzyki. A wtedy pewnie znów by się TO stało. Potrząsnęła głową, schowała list pod poduszkę i poszła spać. Obudziła się wraz ze wschodem słońca, szybko się ogarnęła i spakowała do poszarpanej torby list, długopis, zeszyt i kluczyk, po czym otworzyła okno. Tuż przy oknach była stara rynna, a trochę niżej mały schodek. Ze zręcznością wyrobioną przez 2 lata wyszła, zamknęła okno i cicho zsunęła się po rynnie. Chwilę później szła już raźnym krokiem w stronę Dziurawego Kotła, a ulice wokół niej powoli rozbrzmiewały życiem. Gdy znalazła się w znanym barze, w oczy od razu rzucił się jej, zgarbiony, łysy człowiek patrzący na nią przenikliwie. Nałożyła na twarz maskę obojętności i ruszyła do baru, ignorując innych klientów. Spokojnie usiadła na wysokim krześle i spojrzała mężczyźnie prosto w oczy.
- Powiedziano mi, że możesz mi pomóc. - odezwała się chłodno.
- Zależy w czym mała. - odpowiedział spokojnie, a w jej oczach pojawił się dziki błysk.
- Nie mów do mnie mała. - wysyczała w furii jednak szybko się opanowała. - Muszę dostać się na Pokątną. - wyjaśniła znów chłodnym głosem.
- Choć za mną. - polecił jej czarodziej i wyszedł z baru bocznymi drzwiami, wprost na zagracone podwórko. - Musisz stuknąć w tą cegłę, a otworzy się przejście. - powiedział wskazując na mocno wytartą, czerwoną cegłę.
- To wszystko. - odpowiedziała chłodno i bez słowa podziękowania przeszła na Ulicę Pokątną.
Gdy zobaczyła tych wszystkich czarodziejów zaparło jej dech w piersi ale szybko się opanowała i założyła na twarz maskę obojętności. Zaczęła dokładnie przyglądać się wszystkim sklepom. Były zupełnie inne od tych... mugolskich, bardziej staromodne i interesujące. Przyglądała się im chciwie, cały czas trzymając zimną maskę na twarzy. Po chwili znalazła duży, biały budynek ze złotym napisem 'Bank Gringotta'. Szybko przemknęła między ludźmi i po chwili znalazła się na marmurowych schodach, przed wrotami.

„Wejdź tu, przybyszu, lecz pomnij na los,
Tych, którzy dybią na cudzy trzos.
Bo ci, którzy biorą, co nie jest ich,
Wnet pożałują żądz niskich swych.
Więc jeśli wchodzisz, by zwiedzić loch
I wykraść złoto, obrócisz się w proch.
Złodzieju, strzeż się, usłyszałeś dzwon
Co ci zwiastuje pewny,szybki zgon.
Jeśli zagarniesz cudzy trzos
Znajdziesz nie złoto, lecz marny los. ”

Odczytała wygrawerowany napis i mimowolnie się wzdrygnęła. Potrząsnęła jednak głową i weszła do olbrzymiej, zdobionej sali, kierując się do pierwszego, lepszego goblina. Było to dziwne i małe stworzenie ale miało w oczach spryt więc uznała, że tu pracuje.
- Możesz mnie zaprowadzić do pewnej skrytki? - spytała chłodno, przyglądając się mu jednak z ciekawością.
- Oczywiście. Jak panienka ma na nazwisko? - spytał goblin, a Hermiona lekko się skrzywiła.
- Nie sądzę by było to ważne. - odparowała lodowato i podała mu złoty klucz. - Skrytka nr. 6666, poziom 5 poinformowała go obojętnie.
Goblin przez chwilę przyglądał się jej podejrzliwie ale już moment później mknęli mroczną kolejką. Dziewczynka oglądała wszystko, chcąc wchłonąć każdy szczegół. Stwór, widząc jej zainteresowanie zaczął wyjaśniać : 
- Skrytki znajdują się w kryptach pod bankiem. Niektóre można otworzyć za pomocą klucza, niektóre jest w stanie otworzyć tylko goblin. Na samym dnie znajdują się skarbce najstarsze i najlepiej chronione. Dostać się do nich można przejeżdżając przez Wodospad Złodzieja - wykrywa on wszelkie zaklęcia i magiczne przebieranki, więc jeśli jesteś oszustką spadniesz. - zaznaczył złośliwie ale dziewczynka nawet się tym nie przejęła.
Po chwili znaleźli się w starym, wilgotnym korytarzu, z milionem drzwi. Goblin szybko skierował się na sam koniec, do wielkich, zielono-srebrnych wrót i włożył kluczyk do zamku.
- Jest to skrytka, która wiele razy zmieniała nazwisko lecz cały czas należała do jednego, bardzo starego rodu. - poinformował ją tajemniczo i otworzył drzwi.
 Gdy tylko weszła, zamknął je i stanął pod ścianą, by nic się nie przydarzyło. Wewnątrz Hermiona, błyszczącymi oczami badała góry złota, stare kielichy i wiele ogromnych ksiąg. W oczy rzucił jej się nowy, starannie złożony pergamin więc ostrożnie podeszła i chwyciła kartkę. Okazała się ona listem napisanym tym samym pismem co ten w jej torbie. 
"Mała,
Jesteś teraz w Banku Gringotta, w jednej z rodowych skrytek - takich skarbców. Wszystko co tu widzisz jest do twojej dyspozycji, łącznie z księgami. Z nich będziesz nawet korzystać. Weź trochę galeonów - tych złotych monet i schowaj do torby. Jak wyjdziesz idź do sklepu i kup sakiewkę - coś jak portfel i jakieś ubrania dla siebie. W tym miejscu możemy wymieniać listy. Tylko tutaj mogłem nałożyć odpowiednie zaklęcia, nie zwracając tym samym niczyjej uwagi. Na półce przy ścianie stoją woluminy, weź ten kremowy, z rzymską jedynką i też schowaj do torby. Znajdziesz tam kolejny list i informacje na temat Pokątnej i świecie magii. Z każdą kolejną księgą będziesz uczyć się tego, co każde magiczne dziecko musi umieć. Możesz teraz napisać do mnie list i zostawić go tam, gdzie znalazłaś ten. Na pewno do mnie dotrze, a jak tu wrócisz znajdziesz odpowiedź. Mam nadzieję, że sobie poradzisz.
Tata
P.S. Podobał się urodzinowy prezent?"
Hermiona roześmiała się radośnie i wyjęła notes i długopis. Położyła je na ziemi i skierowała się do ogromnego regału, próbując odnaleźć właściwą księgę. Nie było to szczególnie trudne bo większość z nich była ciemna i gruba, a ta raczej cienka i jasna. Schowała ją do torby i podeszła do góry... galeonów. Wsypała sporo do torby, która zrobiła się dość ciężka. Zignorowała to jednak i znów skierowała się do listu. Tam usiadła w miarę wygodnie i zaczęła pisać.

"Tato,
Litery mogą być trochę koślawe, bo jeszcze nie umiem zbyt dobrze pisać... Dziękuję ci bardzo za ten list, za książkę i za troskę. Wierzę, że zrobiłeś to by mnie chronić i jestem ci bardzo wdzięczna. Pewnie zdziwi cię mój dobór słów ale to dzięki przeczytanym książkom. Obiecuję, że przeczytam dokładnie wszystko co mi dasz, a ten nowy świat jest niesamowity. Jestem... wyjątkowa! Naszyjnik jest piękny i to mój pierwszy urodzinowy prezent... Mam ci bardzo dużo do powiedzenia ale teraz nie mogę znaleźć słów... Poradzę sobie na pewno.
Kocham cię
Hermiona"

Uśmiechnęła się delikatnie opuszczając maskę i odłożyła kartkę na miejsce. List od taty schowała do torby i, rzucając skrytce krótkie spojrzenie, wyszła na korytarz. Goblin spojrzał na nią uważnie i zamknął wrota, oddając jej kluczyk. Po kilkunastu minutach, zadowolona wychodziła z Banku kierując się do lodziarni Floriana Fortescue'a, by usiąść przy stoliku. Tam wyjęła z torby książkę i zagłębiła się w lekturze. Godzinę później wyszła z lodziarni i zaczęła szukać sklepu "Madame Malkin - szaty na wszystkie okazje". Gdy tylko weszła do sklepu, powitała ją wesoła, starsza kobieta we fiołkowym ubraniu.
- Czego sobie życzysz słoneczko? - spytała miło, uśmiechając się do niej życzliwie.
Dziewczynkę na moment zatkało. Nikt, jeszcze nigdy nie okazał jej ani zainteresowania, ani życzliwości więc nie za bardzo wiedziała co ma robić. Na wszelki wypadek zasłoniła się chłodem.
- Potrzebuję stroju codziennego i sakiewki na pieniądze. - odpowiedziała lodowato, lecz właścicielkę to nie uraziło.
- Oczywiście kochanie, jak się nazywasz?
- Hermiona. - odpowiedziała już trochę cieplej.
Staruszka skinęła głową i weszła głębiej do sklepu.
- Potrzebujesz czegoś do mugolskiego świata jak rozumiem? - spytała krzykiem zza wieszaków.
- Tak. - mruknęła Hermiona idąc za jej głosem.
Chwilę później przed brunetką wisiał prosty, lecz ładny zestaw. Czarne spodnie, zielona koszula i wysokie, wiązane buty do kolan. Zachwycona dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie do kobiety, która wskazała jej przebieralnię. Po kilku minutach wyszła z niej w ciemnym stroju, idealnie pasującym do jej urody. Stare ciuchy schowała do torby i wyjęła parę galeonów. Na ladzie leżała czarna, skórzana sakiewka, ze srebrnym sznurkiem i małym, srebrnym wężem. 
- Ile płacę? - spytała rzeczowo dziewczyna, lecz jej oczy błyszczały.
- 20 galeonów kochanie. - odpowiedziała uśmiechnięta Madame Malkin. 
Hermiona położyła na ladzie odliczoną sumę i szybko wrzuciła resztę pieniędzy do sakiewki, którą również schowała do torby. Już miała wychodzić, gdy na jednej z półek zobaczyła dużą, materiałową torbę. Wróciła się więc, zapłaciła za nowy zakup i przepakowała wszystko z porwanej i starej torby z sierocińca. Zadowolona wyszła ze sklepu, a jedwab koszuli przyjemnie ocierał się o jej skórę. Z udawaną obojętnością rozejrzała się po ulicy, a jej wzrok przykuł mały, platynowłosy chłopczyk. Stał przy jednej z witryn i razem z ojcem oglądał coś na wystawie. Zaciekawiona podeszła bliżej i zobaczyła szyld : "Markowy sprzęt do Quidditcha". Przysunęła się jeszcze trochę i oglądając miotły i kafle zaczęła przysłuchiwać się rozmowie.
-...możemy? Proszę tato... - zajęczał chłopiec patrząc na ojca błagalnie.
- Draco, wiesz, że mama nas zabije jak tu wejdziemy. - odpowiedział mężczyzna wstydliwie.
- Ale się nie dowie. Nic jej nie powiem! A ta nowa miotła jest niesamowita. - przekonywał chłopak, a Hermiona zauważyła, że jasnowłosy się złamał.
- Dobrze, ale masz milczeć.  - powiedział zrezygnowany i popchnął syna do wejścia.
Dziewczynka dalej nie słuchała tylko podeszła do wystawy i wyciągnęła książkę. Otworzyła na rozdziale 'Quidditch' i zaczęła czytać.

"Quidditch jest najbardziej znaną czarodziejską dyscypliną sportową na świecie. Biorą w niej udział dwie drużyny, w każdej znajduje się siedmiu graczy:
obrońca (pilnujący słupków bramkowych),
trójka ścigających (grająca kaflem, zdobywająca punkty),
dwójka pałkarzy (chroniąca innych zawodników przed tłuczkami),
szukający (mający znaleźć i złapać znicza, który kończy mecz),"

Tutaj dziewczyna przestała czytać i schowała książkę. Uznała, że jeszcze nie raz pojawi się na niesamowitej ulicy i skierowała się do ceglanego muru. Stuknęła palcem w cegłę i znów znalazła się w świecie mugoli. Spojrzała na słońce i ze zdziwieniem odkryła, że było po 18. Prawie biegiem dotarła do sierocińca i znów wspięła się do swojego pokoiku. Wyjęła z torby stare ubranie i  porwaną torbę i schowała wszystko do szafy. List, tak jak i książkę odłożyła do szuflady, a resztę wypakowała do komody. Zadowolona usiadła na parapecie i pogrążyła się w lekturze. Nagle do drzwi ktoś załomotał, a Hermiona nieuważnie machnęła ręką. Zamek się otworzył, a do pomieszczenie z impetem wpadła Mary.
- Gdzieś ty była?! - zaczęła krzykiem, a dziewczynka szybko schowała księgę pod kołdrę.
- Nie sądzę by miało cię to obchodzić. - odpowiedziała chłodno, zeskakując z parapetu.
- Co ty masz na sobie?! Jak mogłaś... - zaczęła się drzeć kobieta, a brunetka oparła się o stół i czekała. 
W końcu, dla zabawy machnęła ręką, a szuflady zaczęły się same otwierać. Kobieta podskoczyła w miejscu i spojrzała przerażona na komodę. Śmiejąc się w duchu Hermiona skupiła się lekko, a jej ciuchy wleciały z szafy i zaczęły latać po pokoju. Kobieta wrzasnęła krótko i wybiegła z pomieszczenia, patrząc na nią z przerażeniem.  Dziewczynka uśmiechnęła się zadowolona i wszystko wróciło na swoje miejsce. Drzwi zamknęły się z hukiem, a ona znów usiadła na parapecie.

_________________________________________________________________

Rozdział pierwszy tego czegoś. Bardzo dziękuję za te 7 komentarzy, bardzo mi miło, ze ktoś to czyta :) Jakby ktoś był zainteresowany, to podaję mojego aska : http://ask.fm/KathlessBlack. Jeśli chcecie coś wiedzieć to proszę pisać. I od razu uprzedzam, że to wyjątek tak wcześnie pojawiający się rozdział. Normalnie przerwy będą niestety dłuższe... W sumie to tyle.
Całuski 
Kath<3

wtorek, 16 lipca 2013

Prolog

Ciemność. Burzowe chmury grzmiały co chwilę, złowieszczo, zagłuszając kwilenie małej dziewczynki. Leżała ona zawinięta w czarno - zielony kocyk, z małą kopertą przyczepioną do boku, przed bramą sierocińca Wool's, w Londynie. Była spokojna, nie bała się niczego, a mogła mieć najwyżej 3 miesiące. Duże, czekoladowe oczy spoglądały na świat z ciekawością, a na główce mierzwiły się krótkie, ciemnobrązowe, prawie czarne, włoski. Miała bardzo bladą cerę, co tylko podkreślało ciemne włosy i oczy, lecz mimo tego miała swój czar. Nagle błysnęło, grzmotnęło i z nieba lunął deszcz. Wszyscy na ulicach uciekali, by się schronić ale mała dziewczyna mogła tylko leżeć na ziemi. Gdy tylko poczuła zimno kropli zaczęła przeraźliwie płakać, dzięki czemu usłyszały ją pracownice sierocińca. Szybko wybiegły przed budynek i ze zdziwieniem, ale i żalem podniosły ciemne zawiniątko. Takie coś zdarzało się tu bardzo często, ludzie byli okrutni... Młoda, jasnowłosa kobieta - Mary Lineol wniosła dziewczynkę do ponurego sierocińca i skierowała się do salonu, gdzie wraz z innymi kobietami, przyjrzała się dziewczynce. Od razu w oczy rzuciła się jej kremowa koperta, i list napisany zielonym atramentem.

"Jej matka umarła przy porodzie. Ja nie mogę się nią zająć. Nazywa się Hermiona. Jej nazwisko to zagadka. Dajcie jej to."

Zdezorientowane popatrzyły po sobie, po czym złożyły list i schowały znów do kocyka.
- Nie mamy jej gdzie umieścić. - powiedziała cicho starsza opiekunka.
- Mamy. Jest taki mały pokój na poddaszu. Od dawna wolny. - odezwała się niepewnie jedna z młodszych, czym przyciągnęła uwagę innych.
- Ale pani Cole zabroniła tak kogokolwiek umieszczać! - krzyknęła jasnowłosa.
- Nie mamy wyboru warknęła dyrektor ośrodka po czym odeszła do swojego biura.
Kobiety spojrzały na siebie niepewnie, a Mary z ciężkim sercem zaniosła dziewczynkę do małego, mrocznego pokoju, który mimo wszystko lśnił czystością. Położyła małą w łóżeczku, a list, na stole przy oknie i wyszła, zamykając za sobą drzwi. Jeszcze nie wiedziała, że historia lubi się powtarzać...

_______________________________________________________________________________

Chyba prolog mam za sobą. Jak zwykle jest mało interesujący i taki... Nijaki. Obiecuję jednak, że kolejne rozdziały będą ciut bardziej interesujące, a przynajmniej taką mam nadzieję. Liczę, że pozostawicie po sobie jakiś ślad, bym wiedziała czy ktoś to w ogóle czyta.

Całuski
Kath<3

poniedziałek, 15 lipca 2013

Witam!

Jak zapewne widzicie rozpoczęłam nowego bloga. Nie wiem czy dam radę prowadzić jednocześnie ten i moją wersję ale przyrzekam, że będę się starała. Teraz trochę bardziej opisowo. O czym? Taka inna historia Harry'ego Potter'a. W tym wypadku główną bohaterką jest oczywiście Hermiona... Granger. Ale czy na pewno Granger? To się okaże. Dziewczyna wychowuje się w sierocińcu, w pustym pokoju, nie ma nikogo... Harry jest sierotą, lecz mieszka u Malfoy'ów, których swoim zwyczajem wykreuję inaczej. To będzie chyba zupełnie inna historia ale znając mnie posłużę się oryginałem, bo jestem za leniwa by wymyślać wszystko sama. To chyba na tyle, notka pojawi się pewnie jeszcze dzisiaj...

Całuski
Kath<3